poniedziałek, 21 czerwca 2010

[11] Richelle Mead - Melancholia sukuba

Tytuł oryginału: Succubus blues 

Na tę książkę w ogóle się nie szykowałam. Po prostu była pod ręką ( a właściwie pod myszką, jako e-book).  Musiałam się czymś pocieszyć po przeczytaniu Miasta szkła, a że w  Melancholii sukuba autorstwa Richelle Mead występowały nefilim...

O czym melancholia jest, chyba każdy z grubsza już wie, ale żeby ładnie wyglądało, napiszę :P - książka jest pisana z punktu widzenia Georginy Kincaid, która stara się łączyć swoje dwa wcielenia - pracownicy w pobliskiej księgarni i deprawującego dusze śmiertelników sukuba. 
Geogrina ma wszystko w zasięgu ręki, może zmieniać postacie, stworzyć ciuchy na zawołanie, oraz kilka innych przydatnych umiejętności, mimo tego, czegoś brakuje naszej wysłanniczce szatana.  

Z początku bardzo polubiłam Georgine, inteligentna, z klasą, błyskotliwym poczuciem humoru, w dodatku zaimponowała mi swym postanowieniem w kwestii ofiar, ALE


Ale jest jedno - w pewnym momencie zbrzydło mi to nieustanne podskakiwanie mężczyzn do  głównej bohaterki. Wiecznie grzeczni, zawsze gotowi na jej przyjście, normalnie rycerze na zamówienie wersja współczesna. Teraz UWAGA, będzie spojler, więc czytacie na własną odpowiedzialność : P Żałowałam, że Georgina nie wyjechała z Romanem, taki romantyczny koniec na pewno by mi się spodobał, ale potoczyło się inaczej - Seth był jednym z tych przesłodkich do bólu rycerzyków i nudno z nim było.... czasem. Poza tym koniec też został  sztucznie rozegrany, jakby autorka na siłę szukała pomysłu, przecież ja Georgine najbardziej ceniłam za to, że szanuje porządnych facetów, naprawdę musiała rezygnować? No tak, w końcu miała powody. KONIEC SPOJLERA.     


Trudno mi było jeszcze obejść taką koncepcję nefilimów (tym bardziej po Mieście szkła) ale to już zależy od wielu innych czynników, większości pewnie to nie przeszkadzało :P

Prócz Georginy bardzo przypadł mi do gustu Carter i Jerome, świetne postacie! 

A czy sięgnę po Podboje sukuba? Nie wiem, sam tytuł średnio mnie zachęca. 


Ogółem mówiąc, Melancholia sukuba to przyjemna książka, która z pewnością nikomu nie zaszkodzi (chyba, że ktoś woli uniknąć scen erotycznych), spokojnie można położyć na nocnej półeczce i rozkoszować pod kołderką :P


Wiem, miałam zrecenzować cykl Dary anioła, ale chyba nie było wystarczającego zainteresowania na taką recenzję.... EDIT: Chyba się jednak myliłam! :P



   

piątek, 18 czerwca 2010

Emma i Ja/ Emma and Me- Elizabeth Flock

Tak na wstępie, LUDZIE, dlaczego nikt mi nie mówi, że dodaję spojlery w nieodpowiednich miejscach! Powinnam je nawet pisać przeźroczystą czcionką. Postaram się wystrzegać tego, ale będzie trudno i czasem pokusa może być silniejsza ode mnie :P (chyba, że nikomu to specjalnie nie przeszkadza ;p


Dobrze... Emma i Ja została napisana przez amerykańską autorkę - Elizabeth Flock, z której "repertuaru" chciałam najpierw przeczytać Krzyk ciszy, no ale tak się złożyło, że wzięłam Emmę. 


Bez zbędnych wstępów powiem jedno - ogromne zaskoczenie. Może się wydawać, że ta etykietka z New York Times'a jest jednym z komercyjnych chwytów, ale książka absolutnie zasługuje na takie wyróżnienie. 


Fabuła skupia się na ośmioletniej Carrie i jej siostrze... Emmie (która swoją drogą jest postacią niesamowicie barwną, pomimo młodego wieku). Dziewczynkom nie jest łatwo w życiu - ojciec został zamordowany w ich własnym domu, a zdesperowana matka, pragnąc utrzymać rodzinę, postanawia ożenić się z Richardem - kimś, kto szybko doprowadzi do kolejnych tragedii ( a może nie tylko on? ) 

Przez prawie długi czas współczułam Emmie, ale okazało się, że to wcale nie jest potrzebne, gdyż Emma zjawia się i nagle znika, zajęta własnymi planami  -> dopiero, gdy przeczytacie ostatnie strony dowiecie się, dlaczego te słowa są aż tak ważne.

Może nie opisałam tego zbyt ciekawie, ale musicie uwierzyć, że trudno jest to wszystko streścić, by nie zdradzić Wam "haczyka". A jeżeli już postanowicie zacząć Emmę, to mogę dodać jedno - z początku, ba, nawet w połowie myślałam "O co biega? Taka fajna miała być, a nic się ciekawego nie dzieje!" ale im dalej, tym lepiej. Jest wiele mocnych scen, oddziałujących na moje myśli i wyobraźnię. Po przeczytaniu ostatnich słów byłam pod wrażeniem talentu autorki, która wręcz  zabawiła się czytelnikiem (w pozytywnym sensie) nie wyolbrzymia, nie pozwala naprowadzić nas na prawdziwy trop, a w dodatku potrafiła wzbudzić we mnie uczucia, pomimo niezbyt dużej objętości.


Następna recenzja za niedługo, a będzie to Miasto szkła (właściwie cały cykl Dary anioła), które zostawiłam w połowie, ponieważ chciałam pomóc zmuszonej do siedzenia w domu przyjaciółce (pożyczyłam) :)

Pozdrawiam i jeszcze raz zachęcam do przeczytania Emmy! Będziecie zadowoleni z tego spotkania.

wtorek, 15 czerwca 2010

[9] Carlos Ruiz Zafón - Cień wiatru


Po wielu obietnicach typu "następnym razem wypożyczę Cień wiatru" książka wreszcie trafiła do mnie. Była to w pewnym sensie pozycja obowiązkowa, w końcu tylu ludzi już przeczytało.  
No więc z dźwiękiem telewizora w tle (który włączam ostatnio coraz rzadziej) i włosami prosto po wysuszeniu, przystępuję do recenzji, co swoją drogą wcale łatwe nie będzie. 
Wszystko zaczyna się od wizyty Daniela i jego ojca na Cmentarzu Zapomnianych Książek, chłopak wybiera lekturę o dość romantycznej nazwie, a mianowicie Cień wiatru autorstwa Juliana Caraxa (nie wiem jak Wam, ale to nazwisko strasznie mi się spodobało :P )  
Daniel, zauroczony wybraną przez siebie opowieścią, postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o Julianie i reszcie jego książek, problem w tym, że Cień wiatru jest ostatnim egzemplarzem. 


Początek podobał mi się bardzo, ale tak poza tym, chciałabym wspomnieć o pewnym cytacie:

Każda znajdująca się tu książka, każdy tom, posiadają własną duszę. I to zarówno duszę tego, kto daną książkę napisał, jak i dusze tych, którzy tę książkę przeczytali i tak mocno ją przeżyli, że zawładnęła ich wyobraźnią.
  
Przeczytałam ten fragment chyba z kilka razy, dlatego, że podobne zdanie widnieje w nagłówku mojego bloga, a przecież Cienia wiatru wcześniej nie czytałam... dziwne :| 


 Jedno z moich ulubionych zdjęć w Cieniu , zrobionych przez Francesc'a Catala - Roce

Tak czy inaczej, wracając do recenzji - pierwsze rozdziały nie pozwalały oderwać moich rąk od tej książki, ale potem było ciężko. Najbardziej zmierzły mi te patetyczne dialogi, czułam się tak, jakbym kopała dół w  30 stopniach gorąca. Denerwowały mnie też miejscami detaliczne opisy życiorysów postaci  praktycznie drugoplanowych, jakoś nużyły mnie strasznie i nie miało to nic wspólnego z konkretnymi historiami postaci w Uzdrowicielu.  

Tak, męczące, kwieciste do bólu dialogi zalazły mi trochę za skórę, ale nie miałam za to nic przeciwko długim opisom - to one praktycznie stworzyły klimat książki, razem z tłem pod postacią Barcelony :) No, a jak przeczytałam zakończenie, to w sumie mogłam wybaczyć autorowi wszystko - byłam pewna, że uczucie Daniela i Bei będzie kolejnym nieszczęściem  (których pełno było w Cieniu, zwłaszcza tych miłosnych)
A tak na koniec, mogę napisać, że następną książką Carlosa, którą przeczytam, będzie raczej Marina. Ale to już plany na przyszłość w sumie :)

"Miała suknię barwy kości słoniowej, a w oczach zapowiedź świata(...)"


PS (czyli pytanie do tych fajnych-aktywnych :P )


Zastanawiałam się nad tym, czy przed każdą recenzją nie pisać dodatkowych informacji (ilość stron, wydawnictwo, etc.) może to bardziej PROFESJONALNE :D ? 

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Krwiopijcy/Bloodsucking Fiends - Christopher Moore


 (moja okładka była fioletowa, ale mniejsza ; > )
Coraz głośniej ostatnio robi się o "Ssij, mała, ssij" (drugiej części Krwiopijców), no więc pomyślałam... czemu nie. Pierwsza część kurzy się w szafce już od jakiegoś zeszłego roku, dostałam ją od taty, mówił, że wampiry na trochę mniej poważnie, niby sięgnęłam po książkę wcześniej, ale jakoś bez entuzjazmu. TERAZ się przyłożyłam! 
Mogę otwarcie powiedzieć, że Krwiopijcy byli miłym zaskoczeniem. Akcja odbywa się San Francisco, a autor tak sprytnie operuje swoją fabułą, że aż trudno było mi uwierzyć, że ta historia jest tylko i wyłącznie fantazją. No i wreszcie tajemniczą stroną jest kobieta, a nie wyidealizowany, enigmatyczny chłopak, otoczony woalem mroku widocznym na kilometry.
Postacie są prześwietne, naturalne, nie popisują się ckliwością i romantycznością tam, gdzie nie potrzeba, a jeśli ktoś spyta mnie o zdanie, to najbardziej polubiłam Jody i Tommiego, przywiązali się do siebie, nie wymyślają melodramatycznych problemów pod tytułem  "czy można związać się z wampirem" i odwrotnie - chcą być ze sobą, nie zastanawiają się po nocach, czy tak powinno być.
I dodam jeszcze jedno - pomimo, że Krwiopijcy są pisani raczej na 'wesoło' akcja rozwija się przyjemnie, autor doszukuje się komicznych sytuacji w najmniej oczekiwanych momentach i wcale nie jest tak, że w każdym wydarzeniu musi się zdarzyć coś strasznie zabawnego. Christopher Moore po prostu bawi się swoją historią w przyjemny sposób i nie przekracza pewnych granic (no może trochę :P .... ale czasem! i jak ktoś specjalnie boi się przekleństw) 
Na koniec chciałam podziękować wszystkim za komentarze :),  dzięki Wam mam jeszcze większą ochotę wchodzić tutaj i dodawać swoje amatorskie opinie! 

piątek, 4 czerwca 2010

Uzdrowiciel/The Healer - Sharon Sala

Uzdrowiciel to jedna z tych książek, które kupiłam na tzw "żywca" - nigdy wcześniej o nim nie słyszałam, a jednak kupiłam go podczas tych przypadkowych wypadów do Empiku. 
Miała to być lektura od tak, dla zabicia czasu, niczego więcej się nie spodziewałam zbytnio. 

Jonah Szary Wilk, czyli jeden z naszych głównych bohaterów, pojawił się pewnego wiosennego dnia w małej osadzie na Alasce, a pojawił się nie byle jak - został przyniesiony przez wilczycę jako małe dziecko. 

Sam fakt, że pierwsze rozdziały odbywają się na Alasce tworzy pewien specyficzny klimat - ośnieżone korony górskich szczytów, szmaragdowe wzgórza lasów otulonych mgłą i to rześkie powietrze, w dodatku autorka w przyjemny sposób stara się zaciekawić czytelnika mieszkańcami osady opisując ich życie, charaktery i co ważniejsze, wcale mnie to nie znudziło - Sharon Sala pisze konkretnie i na temat. 

Jest jednak pewien problem, którzy przysporzy Jonah'owi wielu zmartwień, otóż chłopak posiada niezwykłą moc uzdrawiania i komunikowania ze zwierzętami, a w pobliżu jest wielu ludzi pragnących wykorzystać jego talent, między innymi bogaty Major Bourdain. 
Opowieść trzyma w napięciu, ma klimat i pomimo tego, że jest to zaledwie trzystu stronnicowa książka, potrafiłam bardzo przywiązać się do bohaterów.
Co w Uzdrowicielu urzekło mnie najbardziej? Miłość Lucii i Jonaha - prawdziwa, dojrzała miłość, bez wątpliwości i użalania, za którą oboje są w stanie poświęcić życie, to jest właśnie to, czego brakuje mi w dzisiejszych "młodzieżówkach" (chociaż młodzieżówki i tak kocham i nic tego nie zmieni)  

czwartek, 3 czerwca 2010

[6] Antonia Michaelis - Tygrysi księżyc

Tygrysi księżyc poleciła mi przyjaciółka, a ja, mimo że nie słyszałam wcześniej o tej książce, postanowiłam sięgnąć po nią od razu. Czy było warto? 
Na początek przybliżę fabułę - książka opowiada o przygodzie chłopca Farhada Kamala i jego śnieżnego tygrysa imieniem Nitish, którzy zostali wyznaczeni przez hinduskiego boga Krysznę do uratowania jego córki - księżniczki o wielu imionach.
Historia, można by pomyśleć, dość sztampowa i schematyczna, lecz gdybym miała w fabule każdej książki doszukiwać się czegoś innego, jakiś nowości, która by się jeszcze nie pojawiła, to chyba byłoby trudno :) Ogółem mówiąc, czytając Księżyc postanowiłam zwrócić uwagę przede wszystkim na klimat i słownictwo. 
Momentami opowieść działała na mnie usypiająco, wtedy myślałam, że wypożyczenie tej książki było wielkim błędem. Ale później... później było tylko lepiej. Historia nabrała tempa, główny bohater musiał podejmować coraz to większe wyzwania a ryzyko nieustannie wzrastało. 

Magia Tygrysiego Księżyca jest wręcz namacalna, możemy poczuć zapach kadzideł w hinduskich świątyniach, żar słońca, czy szorstki piasek pustyni Thaar, a wszystko w towarzystwie Farhada i majestatycznego tygrysa z mówiącymi oczami. 
Dodam jeszcze jedno - dzięki wyrafinowanemu słownictwu autorki czytelnik nie ma wątpliwości, że Antonia MIchaelis wie, o czym pisze.

Polecam chyba każdemu. A jeśli ktoś nie ma ochoty zwiedzić Indii na grzbiecie tygrysa, może sięgnąć po Opowieści sieroty :) 


P.S 


Mam problemy z czcionką, poprzednie recenzje kopiowałam z worda, a blogspot chyba nie toleruje takich... mam nadzieję, że nie będzie to zbytnio przeszkadzać. Robię, co mogę.

środa, 2 czerwca 2010

Opowieści sieroty: W ogrodzie nocy/ The Orphan's Tales: In the Night Garden - Catherynne M.Valente



Książka przyciągnęła moją uwagę dzięki okładce. Wszyscy wiemy, że tak się nie robi, ale jednak to pomaga mi wybrać coś odpowiedniego dla siebie wśród sklepowych półek. Książka opowiada o dziewczynce zamieszkującej sułtański ogród. Wszyscy jednak boją się jej, z powodu czarnych cieni, które widnieją wokół jej oczu, nazywana jest demonem i wszyscy starają się unikać „dziwadła”. Lecz pewnego dnia pojawia się chłopiec – syn sułtana, który postanawia odkryć tajemnice opuszczonej sieroty. Okazuje się, że cienie, to tak naprawdę słowa, które układają się w cudowne bajki i różnorodne opowieści.
Po przeczytaniu kilku stron książki Valente moja wyobraźnia rzeczywiście pracowała na pełnych obrotach. Choć muszę przyznać, że niektóre historie były tak niedorzeczne i abstrakcyjne, że w pewnych momentach wszystko chyliło się ku tandecie, jednak były też takie przygody, które zapadły głęboko w moje serce i do których z chęcią wrócę – co jest dużym plusem. Trzeba dodać, że Opowieści sieroty to książka, w której górują opisy, raz przesłodzone, raz wręcz ujmujące – lecz to nie zmienia faktu, że nie powinny po nią sięgać osoby, które łakną nieustannej akcji, nudzą się i irytują nadmiernymi opisami miejsc, sytuacji i wyglądu bohaterów.
Z początku lektura denerwowała mnie trudnymi do zrozumienia i absurdalnymi wydarzeniami, jednak później robiło się coraz lepiej, byłam wtedy oczarowana i pewna tego, że wyprawię się do sklepu po drugi tom. Jednak pod koniec książki znowu zaczęło się wszystko psuć. Valente zaczęła w każdej historii stosować pewien schemat, przez co całokształt stracił trochę na swojej niezwykłości i oryginalności – ktoś przyszedł pomóc komuś i odwrotnie, zdarzenia stawały się coraz bardziej przewidywalne. Kiedy bohatera danej opowieści spotkało coś złego, od razu wiedziałam, że za chwilę pojawi się ktoś, kto pomoże mu w jakiś sposób rozwiązać problem.
Mimo wszystko uważam, że każdy z nas od czasu do czasu potrzebuje przeczytać taką książkę. Nie jestem teraz w stanie dokładnie określić, czy wybiorę się po kolejny tom Opowieści sieroty, może nie będę miała ochoty, a może znowu zapragnę zaczytać się w świat Valente – nigdy nie wiadomo. Lecz powtarzam, każdy z nas potrzebuje od czasu do czasu sięgnąć po coś typu Opowieści sieroty, ponieważ jest to książka w pewnym sensie bardzo zadziwiająca i gdy przeczytamy ostatnie jej słowa orientujemy się, że wszystkie irytujące nas historie w rzeczywistości już nam wcale nie przeszkadzają. Ogółem wrażenie dobre.

[4] Stephanie Meyer - Przed świtem


Zakończyłam czytać Przed świtem, tym samym kończąc ostatni i najdłuższy tom sagi Zmierzch. Zaczęłam, przeczytałam, skończyłam i wyciągnęłam wnioski.
By nie przedłużać, w ostatnim tomie Bella i Edward wreszcie biorą ślub, po czym wyjeżdżają na miesiąc miodowy. Po wszystkim, Bella dowiaduje się, że jest w ciąży. Cóż… muszę powiedzieć, że to dość odważny pomysł. Ale jakiś musiał być, a przecież ciąża Belli była nieunikniona skoro zgodziła się z kimś związać. Lecz zapewne nie byłam jedyną osobą, która myślała, że ciąża nastąpi po przemianie bohaterki, tak więc Meyer postąpiła inaczej i nie ma się czemu dziwić. Jednak zważywszy na to, że Edward jest wampirem, a jego ukochana człowiekiem, nastąpiły też pewne komplikacje – dziecko rozwijało się w zatrważającym tempie, więc w czasie ciąży sprawiało wiele bólu swojej matce, złamało jej nawet kręgosłup. Wszystko nie kończy się do końca szczęśliwie, Bella po urodzeniu dziecka była na skraju wyczerpania, więc by nie oddać jej w ręce śmierci, Edward przemienia swoją ukochaną w wampira. Po tych nieszczęśliwych wydarzeniach wszystko wraca do normy, przynajmniej do jakiegoś czasu, gdyż do gry włączają się wcześniej wspomniani Volturi, którzy uważają, że nie można tolerować takiego wytworu jakim jest Renesmee – pół człowiek, pół wampir, a tym samym córka bohaterów. Państwo Cullen wzywają na pomoc resztę wampirów, jest to jedyna szansa przetrwania ich rodzin .
Przed świtem jest na pewno najbardziej dojrzałą książką pod względem językowym, a także pod względem uczuć.
Jednym plusem całej afery z rodziną Volturi, była możliwość poznania innych wampirów z całego świata, oraz zaznajomienie się z ich umiejętnościami. Wcześniej o tym nie wspomniałam , lecz Edward ma osobliwą umiejętność czytania w myślach, jego siostra Alice potrafi przewidywać przyszłość, a jej mąż Jasper – panować nad uczuciami wszystkich istot. Jest jeszcze dużo przykładów.
To było plusem, a dlaczego jedynym? No cóż… wszystko wyglądało tak, że Volturi narobili rabanu, przyszli, a zobaczywszy rodzinę Cullen „uzbrojoną” w grupę innych wampirów, po prostu naradzili się i odeszli. Tyle. Żadnego rozlewu krwi, żadnej śmierci, żadnego poświęcenia, zero. Byłam bardzo zawiedziona, tym bardziej, że przez większość książki czytamy o tym , jaka to Bella jest zaniepokojona o córkę i o resztę drogich jej osób – po czytaniu tego samego spodziewałam się jakieś niespodzianki ze strony autorki. No ale warto dodać, że jest w książce też część, w której czytamy wszystko z perspektywy Jacoba. Przynajmniej można było się trochę pośmiać i nasycić barwnymi opisami. Ogólnie Przed świtem był już drugim tomem tego cyklu, który połknęłam bez zastanowienia. Mam swoje ulubione fragmenty i była to naprawdę przyjemna książka, jak najbardziej godna miana ostatniego tomu.

[3] Stephanie Meyer - Zaćmienie

Oto trzeci tom sagi Zmierzchu - do miłości między Edwardem i Bellą dołącza się Jacob, przyjaciel, który w czasie „depresji” głównej bohaterki jako jedyny ją wspierał. Po drugim tomie, w którym nie potrafiłam szczególnie nic skrytykować, w trzecim tomie nadeszła diametralna zmiana. Jaka ?
Trzeci tom opowiada o niezdecydowaniu Belli, o tym, jaka jest zła na Edwarda o to, że jest zazdrosny o Jacoba. Trzeci tom opowiada o niezdecydowaniu Belli, gdyż nie wie kogo naprawdę kocha… Edwarda, czy może przystojnego Indianina Jacoba? Trzeci tom opowiada o niezdecydowaniu Belli, gdyż Edward coraz bardziej ją irytuje, wyznaje mu miłość, a w nocy zastanawia się, czy tak jest naprawdę.
Mogłabym tak w nieskończoność. Zaćmienie opowiada o drażniącym niezdecydowaniu głównej bohaterki. W poprzednich tomach też było zwątpienie i tym podobne uczucia, ale nie były one tematem całego tomu! Po co czytałam Zmierzch i Księżyc w nowiu ? Bym musiała w trzecim tomie czytać o wahaniu i niepewności, które ciągnie się przez ponad 700 stron? Książka miała opowiadać o wielkiej miłości EDWARDA i BELLI a nie BELLI, EDWARDA i JACOBA. Moim zdaniem Bella wręcz grzeszy, że odrzuca taką miłość, jaką daruje jej Edward, a co najgorsze, ona w ogóle nie zauważa tego, że postępuje źle. Dopiero po tym, jak całuje Jacoba , orientuje się w całej sytuacji. No i warto dodać, że pod koniec książki Bella dochodzi do zbawczego (przynajmniej dla mnie) wniosku, że kocha Jacoba, lecz ta miłość równać się nie może z uczuciem do wampira.

No wreszcie ! Ponad 700 stron czytamy praktycznie o jednym i tym samym, ale żeby był jeszcze jakiś cel w tej fabule! Ja nie dostrzegam niczego. Nawet jakby Bella faktycznie odrzuciła wampira w tym tomie, zadałabym pytanie, po co w takim razie czytałam Księżyc w nowiu i Zmierzch? Wszystko wygląda na to, że cykl Zmierzch to nic innego, jak „chwyt” komercyjny. Meyer najwyraźniej w świecie chce przedłużyć sagę.


Przetrwałam przez tę szmirę wyłącznie zważywszy na fakt, że w ostatnim tomie Bella ma stać się wampirem. Jestem ciekawa, jak według S.Meyer będzie wyglądała przemiana i w jakich się to stanie okolicznościach. Na pewno nie jestem ciekawa postępu w uczuciach ukochanych – całe Zaćmienie całkowicie dyskredytuje legendarną wręcz miłość.

[2] Stephanie Meyer - Księżyc w nowiu


Przed kupnem Księżyca w nowiu przeczytałam również inne recenzje, opisy, z których dowiedziałam się, że Edward zostawi swoją ukochaną. Muszę przyznać, że ucieszyłam się z tego faktu – wreszcie znalazła się okazja, bym zorientowała się, w jakim stopniu bohaterowie są zaangażowani. Czy śmiertelniczka zasługuje na taką miłość ? Innego sensu tej książki raczej nie ma przeczytałam tyły okładek kolejnych tomów, które wyraźnie dowiodły, że Edward powrócił do Belli.

Spodziewałam się, że powodem rozstania będzie jakiś prawdziwy, dojrzały powód, ale okazało się, że wcale nie! Wszystko zaczęło się od nieszczęśliwych osiemnastych urodzin dziewczyny, kiedy to niefortunnie przecina się rąbkiem papieru podczas rozpakowywania swoich prezentów. No chyba nie muszę mówić, co oznacza chodźmy kropla krwi pośród gromady krwiopijców ? Nie, nie, oczywiście cała rodzina nie rzuciła się na biedną niewiastę, rzucił się tylko dosłownie jeden wampir. Po całym incydencie Edward uznał, że jest zagrożeniem dla Belli po czym całując na do widzenia uciekł w swoich nieludzkim tempie zostawiając oszołomioną dziewczynie samą w lesie. No i od tego momentu na dłuższą chwilę nie będziemy mogli przeczytać żadnych kwestii Edwarda. Nie rozchodzi mi się o to, że akcja zmieniła się przez „głupie przecięcie Belli”. Z reguły w życiu tak jest, no może z początku byłam trochę zawiedziona, lecz po dłuższym przemyśleniu doszłam do wniosku, że to pasuje do reszty.

Główna bohaterka stara się unikać wszelkich tematów przypominających jej dawnego ukochanego. Owszem, chodzi przygnębiona, apatyczna, z jej zachowania można wnioskować, że zaczęła wszystko robić automatycznie, niczym robot ze sztuczną inteligencją. Ale, co najważniejsze, nie łudzi się, że wampir do niej wróci. Szuka nawet wsparcia u swojego dawnego przyjaciela – Jacoba i mimo że on liczy na coś więcej, ona cały czas zapewnia, że już nie jest w stanie w nikim się zakochać, bo oznaczałoby to oddanie, jakie poświęciła Edwardowi, co wiąże się ze zbyt wielkim bólem.
Muszę przyznać, że autorka sprytnie posunęła się z fabułą, by uniknąć w recenzjach opinii typu „oczywiście Bella wpadła w depresje, jakby inaczej” . Gdy wszyscy pewni, że wszystko będzie już w porządku, główna bohaterka odkrywa, że gdy robi coś niebezpiecznego, doznaje halucynacji, w których to Edward przekonuje ją, by nie robiła danej rzeczy.

Dodam jedną rzecz- kiedy Bella rzuciła się z klifu, by usłyszeć głos wybranka, ucieszyłam się – wreszcie jakieś konkretne oznaki tego, że za nim tęskni, zdecydowanie działanie! Nie tylko słowa, słowa i słowa.
Wszystko kończy się dobrze, lecz z pewnymi konsekwencjami. Volturi – rodzina, która wyznaczyła prawa i zasady dla wampirów, zaczyna się wtrącać do związku. Oczywistym jest ( i od początku nieuniknionym ) że Bella musi stać się wampirem, jej ukochany jednak chce zwlekać do końca.

Zastanawiając się, co tak właściwie przyciąga mnie do tej książki, nie potrafię znaleźć racjonalnego powodu. Po prostu połknęłam ten tom, bez zastanowienia sięgając po kolejny. Pożerałam rozdziały za rozdziałami, ledwo orientując się, że książka już się skończyła. Podejrzewam, że jest to sprawa płytkiego języka. Nie trzeba się chwalić ilością przeczytanych kartek Księżyca w nowiu, bo czytając go, nie musimy się praktycznie nad niczym zastanawiać, nic uświadamiać, wszystko jest napisane. Może tu właśnie tkwi fenomen sagi? Łatwe dla każdego słownictwo, no i motyw przewodni – miłość, modny temat. Mnie tam średnio to przeszkadza, takie książki też muszą się znaleźć :)

Teraz, po przeczytaniu całej sagi, mogę otwarcie powiedzieć, że drugi tom cyklu jest dla mnie najlepszy ze wszystkich. Przeczytałam go już prawie dwa razy (może miało na to wpływ to, że wszędzie w Internecie trąbili o kinowej ekranizacji), co nie zmienia faktu, że książka bardzo mi się podobała i z pewnością wrócę do niej jeszcze nie raz. Najważniejsze jest to, że przeczytałam tę książkę po raz drugi trochę z innej perspektywy, zaczęłam dostrzegać zupełnie inne rzeczy, które wcześniej mi umknęły. A te rzeczy składają się absolutnie na plus.
Zapraszam do recenzji Zaćmienia.

[1] Stephanie Meyer - Zmierzch


Recenzję pisałam dość dawno, dla przyjemności (jeżeli można tak powiedzieć)

Bestsellerowy Zmierzch zajmuje ostatnio czołowe miejsca na listach księgarń, sama chciałam się przekonać, czy według mnie ta książka zasługuje na taką pozycję. Książka opowiada o miłości wampira Edwarda Cullena i siedemnastoletniej Isabelli Swan (jakby ktoś jeszcze nie wiedział :D), która przeprowadziła się ze słonecznej Arizony do Forks.

Książkę połknęłam w całości. Chciałam wiedzieć, co wydarzy się później. Wcale nie przeszkadzało mi to, że zmuszona byłam czytać na komputerze, ani to, że
Zmierzch nie jest książką specjalnie wymagającą.
Jaki jest jej największy minus? Chyba najtrudniejszą przywarą do przełknięcia jest sposób, w jaki autorka budowała sceny grozy. Ledwo Belli się coś stało, ledwno zdążyłam się zorientować co i jak, kiedy przybywał niespodziewany ratunek. Skutek tego taki, że średnio współczułam głownej bohaterce.
A jak jest z resztą ? Miłą niespodzianką było to, że jeden z wampirów, a także ważniejszych postaci Zmierzchu – Edward Cullen, wcale nie chce zabić swojej miłości Belli (a tak z początku myślałam). Chciałabym jeszcze dodać jedno - absolutnie nie jest tak, że główni bohaterowie wyznają sobie miłość tak, że aż mdli – Meyer w całkiem zadowalający sposób przedstawiła te bariery, które dziewczyna i wampir stopniowo pokonują.

Na dobry początek

Witam :)
Zacznę od tego, że to jest drugi blog w moim życiu (w tym pierwszy na blogspocie).
Jak sama nazwa wskazuje, mam zamiar dodawać tutaj głównie recenzje książek - tych przeczytanych dawno, niedawno, wczoraj...
Mam WIELKĄ nadzieję, że zachęcę innych ludzi do częstego wpadania na mój adres :)
Jeśli Was coś ciekawi, możecie skomentować/napisać do mnie. NORMALNE uwagi są jak najbardziej wskazane.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...