piątek, 31 grudnia 2010

Wzięło mnie na podsumowania

Życzeń świątecznych nie złożyłam, ale noworoczne złożę - życzę wszystkim Wam najlepszym, którzy komentują mojego bloga wszystkiego najlepszego! (Co tylko sobie wymarzycie) Mam nadzieję, że nie zostawicie mnie i moich postów w samotności, bo szkoda byłoby zostawiać tego bloga, który nie ma nawet roku tak naprawdę :p.
Jaki był ten rok? No cóż, w pewnym sensie przełomowy, to w tym roku zaczęłam czytać książki 'na poważnie' bo tak jeszcze w 2010 to tam jedna książka na dłuuuuugi czas, inne zajęcia, inne sprawy, teraz jakoś się ustatkowałam książkowo, czego dowodzi ten blog.
Jeśli chodzi o książkowe sukcesy to na pewno będzie to - spotkanie Cassandry Clare i Jace'a oraz  przeczytanie całej serii Opowieści z Narnii.
A teraz jeśli chodzi o książkowe oczekiwania, oczywiście, najbardziej oczekuję Miasta Upadłych Aniołów i jakiejkolwiek informacji na temat 4 części Eragona.
Trochę mało tego, ale nie żyję samymi książkami :) Może będzie coś więcej, o ile nic się nie zmieni w przyszłym roku!
Jeeeeeeeeszcze raz wszystkiego najlepszego, zwłaszcza dla Lenalee, która najczęściej odwiedza mnie tutaj (z wzajemnością) :)) Żeby książki dodawały Ci jeszcze więcej satysfakcji, niż dotychczas!
I oczywiście, pieniącego się od bąbelków szampana! 

sobota, 4 grudnia 2010

22. Licia Troisi- Wojny Świata Wynurzonego - Sekta zabójców/ Le guerre del Mondo Emerso/ I La setta degli assassini

Ocena: 5/6 bardzo dobra

Jest to już moje czwarte spotkanie z tą włoską pisarką. Po skończeniu ostatniej części "Kronik Świata Wynurzonego" naszło mnie swego rodzaju uczucie tęsknoty, trudno nie przyzwyczaić się do bohaterów, którym towarzyszyło się podczas niebezpiecznych wędrówek przez równo trzy tomy. Tak więc do moich rączek trafiła kolejna książka Licii Troisi. 

Dziewczynka, która ma osiem lat, w trakcie zabawy przypadkowo zabiła swojego kolegę, przez co została wyrzucona z rodzinnej wsi. Przetrwać pomógł jej tajemniczy Sarnek, dawny najemnik Sekty, od którego nauczyła się fachu. Po jego śmierci przyciągnęła uwagę Gildii. Sekta uważa ją za Dziecko Śmierci, istotę ludzką z wrodzonym talentem do zabijania, i nakłada na nią klątwę, która ma zamienić ją w niewolnicę, gotową zabijać na zawołanie. Czy dzielnej wojowniczce uda się umknąć członkom morderczej Gildii? 

Tak oto zaczyna się ta historia, w momencie, kiedy Dubhe zmuszona jest pogrzebać wszelkie obietnice i zaprzedać swą duszę krwiożerczej Gildii oraz jej bogu - Thenaarowi. 
Dubhe, jako postać, zdobyła moją sympatię, a gdy przypominam sobie o jej osobliwej relacji z Mistrzem,  tych wszelkich małych, jednak pięknych gestach, które przychodziły im z taką trudnością, mogę napisać tylko jedno - Licia z pewnością poprawiła swoje umiejętności jako pisarka. Przygody naszej bohaterki ukazują także, jak uciążliwy potrafi być fanatyzm, jak wielkie, katastrofalne skutki może mieć zwykła zabawa. Jednak... 
Jednak czasem brakowało czegoś istotnego i było to mniej więcej odczucie podobne temu, które odniosłam w czasie czytania Kronik Świata Wynurzonego - momentami brak było tej pikanterii, tego ognia, są chwile, gdy czytelnik może usunąć z książką w dłoniach, tego ukryć się nie da i według mnie osoby z gatunkiem fantasy dość obeznane, napisałyby to samo. Ja sama muszę przyznać, że parę niepotrzebnych stron ominęłam.

Oczywiście, mimo wszelkich wad, książka jest nadal godna polecenia, wiele razy współczułam Dubhe z całego serca i kibicowałam podczas konfliktów z Reklą. Według mnie warto poznać historię opisaną przez włoszkę. Czułam się niesamowicie mogąc znów powrócić do tego świata i uczestniczyć w początku tak ważnych dla bohaterów wydarzeń. 

niedziela, 14 listopada 2010

21. Guillaume Musso - Wrócę po ciebie

Ocena: 5/6 bardzo dobra

Na jednego z najpopularniejszych autorów Francji natknęłam się ... prawie przypadkiem.Co roku, w porze wakacyjnej, staram się odwiedzić Bukowinę Tatrzańską, miejsce, gdzie jeżdżę od najmłodszych lat, miejsce, gdzie znajduje się moja ulubiona księgarnia. Tak więc przedzierając się przez półki z albumami zdjęciowymi Tatr i młodzieżowych klasyków, takich jak Ania z Zielonego Wzgórza, trafiłam na Guillaume Musso. Nazwisko mi znane, jednak z początku nie wzbudziło wyjątkowej ciekawości, wracając do półki - roiło się tam od najnowszych książek jego autorstwa, a ja, wcale nie szykując się na wielkie zakupy, wzięłam z hotelu marne grosze, co wiąże się z tym, że musiałam wybrać jedną jedyną. Drramatyczne :p 

Pierwsza obawa, gdy postanowiłam wyjąć "Wrócę po ciebie" z półki? Że autor stanie się moim koszmarem podobnym do Coelho (facepalm), czyli pisanie sztucznym tonem o rzeczach normalnych, jakby odkrył co najmniej Amerykę. Serwowanie maksymami i przeróżnymi 'receptami na życie', które normalny człowiek słyszał chociażby na ulicy. Szczęśliwie się pomyliłam - Guillaume Musso uraczył mnie zupełnie inną formą narracji. Jest przyjemna, nie narzuca się, potrafi zaskoczyć, nie męczy, acz ciekawi... SPOKOJNIE, nie wszystko w jednym zdaniu!

Ethan Whitaker jest psychoterapeutą, który "uwiódł Amerykę" -  wywiady w najpopularniejszych stacjach telewizyjnych, gabinet w gmachu przy Wall Street, pękający w szwach terminarz, zdjęcia na pierwszych stronach New York Times'a, zaproszenia na imprezy dla VIP-ów,  luksus, ogólny szacunek, ogromny sukces i... nagłe zetknięcie w przeszłością, to tak jakby pewnego dnia życie skupiło się tylko i wyłącznie na nim. A to dlatego, że od momentu wyjścia Ethana z luksusowego jachtu rozpoczęła się walka przeznaczenia z karmą.

Dosłownie zatapiałam się w tej książce, Musso potrafi z banalnych spraw (w przeciwieństwie do wspomnianego wcześniej Coelho) stworzyć coś wyśmienitego, coś, co zmusi czytelnika do podstawowej, lecz trudnej refleksji - czy człowiek jest w stanie wygrać z przeznaczeniem? Czy warto po prostu odwrócić się i zacząć żyć inaczej? Zmienić wszystko?  

Teraz pewnego rodzaju spoiler (chociaż ta sprawa jest jasna praktycznie od początku)
W książce mamy  wątek miłosny - Céline zdobyła moje serce od samego początku, polubiłam ją za tą dobroć, za te migdałowe oczy i przede wszystkim za to porywające uczucie, którym darzyła Ethana.
Koniec spoilera

Zakończenie książki NIE BÓJCIE SIĘ, BEZ SPOILERÓW jest absolutnie niesamowite i sądzę, że wiele osób się ze mną zgodzi. Dodam jeszcze jedno - parę razy przewidywałam, co wydarzy się w następnych rozdziałach, a potem była wielka niespodzianka.

Ogółem autor wykorzystał dość prostą koncepcję i wykreował dzięki niej wzruszającą historię, chociaż boję się, że jego styl pisania i pomysły na rozwój wydarzeń po prostu będą mnie usypiać przy następnym spotkaniu. A jeśli chodzi o następne... planuję priorytetowo zakupić"Będziesz tam?" z repertuaru Musso.

sobota, 2 października 2010

Wezwanie/The Summoning - Kelley Armstrong


Ocena: 2,5/6 poniżej oczekiwań

Wezwanie czytałam od samego rana - koniecznie chciałam dokończyć ją dzisiaj i mieć z głowy, ponieważ następny tydzień zawalony do granic zdrowego rozsądku testami nie będzie chyba zbytnio milusim czasem na czytanie czegokolwiek, chyba, że lektur, a w tym miejscu należy dodać, że nie przepadam za narzuconymi książkami i z reguły czyta mi się je niezwykle opornie, ale ... No dobrze, przechodzimy do pani Kelley Armstrong. 

Grzecznie napiszę, o czym jest książka, ale bezczelnie posłużę się opisem, BO wiem sama po sobie, że jak ktoś o tej książce wcześniej nie słyszał, to recenzji czytał raczej nie będzie, chyba że w drobnych wyjątkach, jedziemy: 
Chloe Saunders prowadzi z pozoru normalne życie nastolatki…
Do czasu. Bo od teraz widzi zmarłych. Tak, tak jak w filmach. Piętnastoletnia Chloe pragnie tylko nie mieć kłopotów w szkole i może jeszcze zwrócić na siebie uwagę jakiegoś chłopaka. I rzeczywiście udaje jej się ściągnąć na siebie uwagę, ponieważ jednak dzieje się to za sprawą bardzo natarczywego ducha, więc i efekty są inne od zamierzonych. Chloe zostaje skierowana do Lyle House, ośrodka dla „trudnych” nastolatków. Na początku gotowa jest posłusznie poddać się rygorom, kiedy jednak znika jej sąsiadka z pokoju, która wcześniej wyznała, że ma kontakt z poltergeistem, a pozostali pacjenci zachowują się co najmniej dziwnie, Chloe rozpoczyna prywatne śledztwo.


Połowę książki czytałam, bo czytałam, zero wypieków na twarzy, zero jakiegokolwiek wewnętrznego gorąca/impulsu zmuszającego mnie do tego, by czytać, czytać, czytać, czytać koniecznie czytać dalej.  Rzeczą, która najbardziej mnie drażniła, to młodzieżowy język, ciągłe powtarzanie słów typu 'cool/spoko/schizol/schiz' a przede wszystkim tego delikatnie mówiąc, wkurzającego COOL doprowadzały mnie do stwierdzenia - "Natalia, sorry, ale jesteś już chyba za stara na takie książki". Nie oczekiwałam od razu, żeby cytowali mi Szekspira, ale powinna być jakaś równowaga, nie uważacie? Chodzą zombie? Jakieś szmery tajemnicze i enigmatyczne, metaliczne dźwięki? To kolega powinien powiedzieć "Chloe,wyjdziemy z tego, zobaczysz" zamiast tego kolega mówi 'Chloe, wszystko jest SPOKO" albo "Czy ta twoja moc nie jest mega cool?" 
Sama główna bohaterka była dla mnie arcynudną dziewczynką, bez charakteru, zlewającą się z tłumem 'szkolnego stada baranów' jak oni idą w lewo, ona też, jeśli w prawo, ona także - nuda, brak jakichkolwiek ciekawych przebłysków. Wiecznie czegoś nie wie, wiecznie się nie orientuje w sprawach, w których taki szary człowieczek jak ja zorientował by się od razu, wiecznie nie domyśla się czegoś, co lata jej, że tak powiem, koło nosa. 
Nazrzędziła się, nazrzędziła, mimo to przeczytam kolejną część, przewiduję, że będzie 100 razy ciekawsza. Te wszystkie mankamenty da się przeboleć, kiedy zaintrygowały mnie moce Chloe, sposób, w jaki ona się z tym upora, może dojrzeje wewnętrznie? Zorientujemy się co i jak w sprawie Rae?

Ocena w skrócie: Wezwanie skrytykowałabym jeszcze ostrzej, ale zakończenie tego tomu daje mi nadzieję na to, że następna część będzie miała to coś, czego potrzeba. W książce na pewno jest wiele mhrocznych momentów, wszystko zależy tylko od tego, jak je odbierzecie.

wtorek, 31 sierpnia 2010

Coś o książkach i+ troche mojego użalania się nad sobą

Byłam ostatnio na polowaniu :D Lubię oglądać takie stosiki/półeczki, więc dodam trochę od siebie.
Większość z tego jest Wam pewnie znana, więc nie będę zbytnio opisywać zdjęć, można je przecież powiększyć :) Jak właśnie patrzę na ten stosik, to zdaję sobie sprawę,jakie mam i miałam zaległości w książkach... Kurde, co ja robiłam przez te wakacje? Dzisiaj udało mi się skończyć Mroczny sekret, ale co będę czytać obecnie? Nie mam żywego pojęcia! Teraz zacznę swoje tytułowe marudzenie - idę do nowej szkoły, chcę iść w sukience, ale pogoda wyraźnie mi tego odradza, stukając kroplami o okno. Pamiętam, jak mówiłam jakoś w czerwcu do koleżanki 'Te wakacje miną szybko, mówię ci, szybciej niż tamte', znowu zacznie się modlenie nad plecakiem. Bardzo chcę w tym roku szkolnym się 'wziąć za siebie' może pan Bóg nie odebrał mi jeszcze rozumu i coś z tego wyjdzie :p Życzcie mi powodzenia, bo się przyda! :D I wam przy okazji też życzę.  
Sądzę, że teraz po przeczytaniu czegoś będę dawała po prostu krótsze opinie na lubimyczytać i nakanapie,ale zobaczę jak to będzie. Na koniec wstawiam moją kolekcję figurek. Rok temu wyniuchałam taki fajny sklep w Zakopanym, więc teraz mam taką mini-galerię :D
Nie zrobiłam zdjęcia wszystkim figurkom, ale zawsze coś jest :D W tle jest mój kochany tukan, syrena z Kopenhagi i kawałek mojego focisza, miałam wtedy ok. 6/7 lat, może mniej? Na pewno nie więcej.
TRZYMCIE SIE!

sobota, 21 sierpnia 2010

19. Wampy/Vamps-Nancy A.Collins


Ocena: 4,5/6 dobra

Jest to jedna z nowości w księgarniach, ale temat już wszystkim znajomy, czyli wampiry. Przyzwyczaiłam się do nich i uważam, że takie książki są raczej nieszkodliwe - nie trzeba od razu ich palić, dlatego, że są w nich wampiry.  
Z początku Nancy przenosi nas w świat nowojorskiej elity wampirów. Poznajemy Lilith Todd, rozpieszczoną piękność, nieprzyzwoicie bogatą, która dokładnie wie, czego chce o życia - ożenić się z ukochanym chłopakiem, Jules'em de Laval'em, których ślub został zaaranżowały już dawno temu, bawić się, szaleć, nieustannie być na szczycie pośród uczennic z Bathory Academy i ogólnie tego, by ten bajkowy żywot trwał jak najdłużej. Ale jest jeszcze jedna ważna, chyba najważniejsza sprawa, Lilith i towarzystwo, które nazywa 'przyjaciółmi' pochodzą z tzw. Starej Krwi i pomimo tego, że wszystkie kłótnie zaczynają się wraz z pojawieniem Cally Monture, właśnie ten fakt będzie napędzał dalsze spory.  
Wampiry ubierające się u Gucciego,Prady, czy innych markowych firm? Pijące naszprycowaną alkoholem krew w szklankach? Piękne, majętne, groźne i zawsze skore do imprezowania? Wszystko to spotkacie w Wampach, a ja szczerze powiem, że podoba mi się taka 'wizja', bo właśnie w ten sposób wyobrażam sobie wampiry. Może was to z początku drażnić, ale im jesteście dalej, tym lepiej potraficie zaakceptować i zrozumieć jedną z ważniejszych postaci - Lilith. LILITH jest próżna i jak sama przyznaje, bez pochlebstw swoich 'najlepszych przyjaciół' jest nikim, nagle znika cały rezon i nie ma się czemu dziwić, tak została wychowana, do tego została przyzwyczajona, w pewnym sensie jest mi jej żal, wielkiej Lilith Todd, która nie dałaby rady bez szofera czy garderobianej, której światopogląd jest zatrważająco prymitywny, pustej jak talerz przed obiadem.A dlaczego 'przyjaciół' piszę w cudzysłowie? Nancy A.Collins dobrze to przedstawiła - Lilith jest rekinem, a oni to małe rybki, żywiące się okruchami z jej pożywienia i czekające tylko na to, aż którejś trafi się większy. Rozmawiają między sobą tylko i wyłącznie na 'neutralne tematy' bo jak coś nie spodoba się Lilith, to zostajesz wyłączony z grupy, wystawiając się tym samym na pośmiewisko. Tak właśnie wygląda przyjaźń naszej cudownej wampirzycy.
A później pojawia się Cally, z którą chyba nie będziecie mieli większych problemów... :)
Na koniec powiem, że podoba mi się pomysł wykreowany przez autorkę, historia wampirów, ich tradycje, wszystkie nazwy (typu Stara Krew,nówka,skryba) powodują coś na kształt 'tajemniczości' - zdajemy sobie sprawę, że to łaknące krwi towarzystwo jest niedostępne, hermetyczne wręcz dla śmiertelnika i pewne kwestie nigdy nie zostaną zrozumiałe przez nas, ludzi.
Opinia w skrócie: Jeśli liczycie na coś NIESAMOWICIE nowego, to się przeliczycie. Spokojnie dałabym 5/6, ale Lilith momentami przerażała mnie swoim zachowaniem, tak samo jak otaczająca ją, sztuczna do bólu ekipa. No i książka skończyła się jakby w połowie, tyle spraw zostało pod znakiem zapytania, a tutaj już ostatnia strona... Zobaczymy, co będzie w następnej części. Tak czy inaczej, polecam wszystkim, którzy tolerują wampirze historie :) Mnie czytało się naprawdę świetnie, pomijając wszystkie wady. 

PS. Jeśli wyłapiecie te ważniejsze błędy, to powiadomcie mnie w komentarzach :)

niedziela, 15 sierpnia 2010

Wielki powrót, czyli trochę o książkach i wrażeniach z wakacji

Witam szanowne towarzystwo z powrotem! Spędziłam miłe 2 tygodnie w Kościelisku, narobiłam fotek, więc jak kogoś interesuje, to reszta poniżej :)) Opiszę wszystko trochę szczegółowo, bo sama chcę sobie to wszystko poukładać, a na blogu jakoś mi lepiej idzie (mam nadzieję, że rozumiecie)
Wyprawa pierwsza. Cel- Grześ w Tartach Zachodnich (swoją drogą, są one o wiele bardziej zielone niż Tatry Wysokie, w wysokich dominuje granit) którego szczyt wygląda dokładnie tak:
Z Siwej Polany do schroniska w Dolinie Chochołowskiej idzie się 2 godziny, a ze schroniska na Grzesia półtorej godziny, schodziliśmy tak samo. Nie była to zbyt długa wycieczka, dlatego że traktowaliśmy ją trochę jako rozgrzewkę.
Druga wyprawa odbyła się do Doliny Kościeliskiej. Równie krótka, ze względu na niepewną pogodę. Ale w drodze do schroniska jest dużo ścieżek urozmaicających drogę, my wybraliśmy tę na Jaskinię Raptawicką i Mylną, gdzie idzie się kawałeczek po łańcuchach. A potem jeszcze na Jezioro Smerczyńskie. Cóż wejście do Mylnej jest takie:

Ogółem mówiąc można ją zobaczyć, ale nie żeby się od razu zabijać, szału nie było. Jaskinia Raptawicka jest nieco wyżej, ale tam się nie wspinaliśmy, bo wepchała się wycieczka :|
A teraz powiem Wam coś. Kiedy byłam mała, lubiłam przeglądać taką starą książkę o Tatrach, tam pojawiło się zdjęcie szarotki alpejskiej i od tamtego momentu, jako osoba kochająca kwiatuszki do dziś, zapragnęłam ją zobaczyć. Jest to gatunek objęty ścisłą ochroną, a mój dziadek widział ją tylko raz w życiu w drodze na Kasprowy Wierch. To teraz do rzeczy, właśnie przed Jasknią Raptawicką udało mi się zobaczyć szarotkę! To znaczy właśnie nie jestem tego pewna... dziadek nazwał ją 'bardzo dobrą podróbką', a ja nie chcę w to uwierzyć :( Może akurat na blogu znajdzie się jakiś znawca-florysta-biolog czy cokolwiek :D ? Oto ona:
Potem przyszedł czas na najtrudniejszą wyprawę - na Wołowiec. Wierzcie mi, miałam taki moment, kiedy dosłownie chciało mi się płakać.
Czerwona kropka: Wołowiec (czemu jest taki spłaszczony na zdjęciu !?)
Pomarańczowy krzyżyk: Przełęcz, z której idzie się na Wołowiec
Fioletowa strzałka: W tym kierunku szliśmy na przełęcz, z dołu, czyli z Doliny Chochołowskiej Wyżniej, której przebycie zajmuje ponad 3 godziny. Cyknęłam najtrudniejszy jej odcinek, czyli tuż przed samą przełęczą. Jest trochę ucięty, bo droga biegła trawersem.
Niebieska kropka: Rakoń, czyli tą drogą szliśmy z powrotem.Reszta niebieskich i czarnych strzałek to właśnie ta droga w kierunku Grzesia, skąd idzie się do Doliny Chochołowskiej.Było trudno, ale z pewnością się opłacało - zobaczyłam świstaka! Chyba każdy go zna :D Śliczne są te stworzonka, do tej pory mogłam je zobaczyć tylko na krupówkach, czy pocztówkach. A tu proszę. Były nawet dwa, ale zdjęcie lekko się zamazało, to daję to najwyraźniejsze.
Ostatnia podróż: Szpiglasowy Wierch od strony Morskiego Oka. Wietrzysko było straszne. Momentami musiałam się trzymać skały.
Mniej więcej w środku kadru znajduję się Szpiglasowa Przełęcz, widać też właśnie kawałek drogi. Z przełęczy schodzi się na dół łańcuchami do Doliny Pięciu Stawów Polskich, gdzie znowu widziałam świstaka! :D Ze zdjęciami dam sobie spokój już, ale było zielono, ciekawie i fajnie :)))

A teraz coś o książkach!
Przeczytałam GONE - pomysł fenomenalny, postacie świetne (Uwielbiam Lanę!!! Do Astrid dłuugo się musiałam przyzwyczajać) Dałabym ocenę 6/6, ale nie dam. Koniec trochę mnie zawiódł, z tym chłopakiem powinien sobie już autor dać spokój.
Mam nadzieję, że GONE nie zleci po linii pochyłej na samo dno, w końcu ma być 7 części, a ja boję się, że Michael Grant będzie po prostu na siłę przedłużał.Poza tym mam zastrzeżenia do dialogów między bohaterami, niekiedy rozmawiali ze sobą jak zupełnie starsi ludzie, nie spodziewałam się od razu jakiś wiązanek, przekleństw i wiem, musieli dojrzeć przez zaistniała sytuację, ale to nie znaczy, że od razu pozjadali słowniki. Według mnie 14,15 latkowie i tak dalej nie używają takich słów rozmawiając między sobą, ale to już każdy rozważy inaczej.
Podsumowując, GONE zapowiada się cudownie - oczekuję wiele :)

Przeczytałam Tysiąc wspaniałych słońc - omal się nie popłakałam. Była to wspaniała lekcja historii Afganistanu, a także dwóch kobiet - Mariam i Lajli. Nie zawiedziecie się, nie możecie! Całkowicie zgadzam się z opinią z tyłu okładki "Niezwykle wzruszająca historia spisana przepiękną prozą" DOKŁADNIE. Przeżywałam wszystko razem z bohaterkami, kibicowałam im, cieszyłam się ich sukcesami. A kiedy Mariam pod koniec... a zresztą, przeczytajcie sami! Wtedy czułam się (korzystając z fragmentu Tysiąca słońc) jakby mi ktoś nadepnął na serce. Polecam bardzo, bardzo, bardzo.

Mroku Tima Lebbona nie zdążyłam przeczytać, ale kupiłam za to w księgarni, do której jeżdżę od lat "Wrócę do ciebie" Guillaume'a Musso. Nawet się nie spodziewałam, że tak szybko zacznę spotkanie z tym autorem :) Co o nim sądzicie? I o reszcie jego książek? Chciałam kupić jeszcze "Ponieważ cię kocham" ale wzięłam z hotelu za mało kasy.
Zrobię dziś albo jutro wielki obchód po blogach, więc spodziewajcie się komentarzy w starych postach :)
A za błędy przepraszam! 

sobota, 31 lipca 2010

Gudbaj

Wyjeżdżam jutro rano na wakacje. Rok temu był Egipt, teraz miała być Hiszpania, czy coś, ale nie dało rady, niestety, więc jadę w nasze polskie Tatry, jak zawsze :D Na całe dwa tygodnie, mam nadzieję, że wszystko pójdzie ok, bo nie mogę się już doczekać (ah, człowieku małej wiary) Tym bardziej, że chcę zaliczyć w tym roku Szpiglasowy Wierch, więć jestem uzbrojona w rękawiczki, buty na grubej podeszwie, no i przede wszystkim książki! Wstawiam Wam mój stosik, a właściwie rządek.Można powiększyć ;)



GONE chyba przedstawiać nie trzeba, doszło już jakiś czas temu z Merlina, ale postanowiłam sobie go zostawić specjalnie na wyjazd :))

Tim Lebbon - Zmrok: Księga 1 mrocznej sagi, nagrodzona British Fantasy Society Award dla najlepszej powieści 2007

Magia umarła. Straszliwa wojna wygnała Magów z Noreeli, świat pogrążył się w barbarzyństwie. Lecz magia może się odrodzić - za sprawą wyjątkowego chłopca. Chłopca, którego trzeba chronić przed Czerwonymi Mnichami… i przed Magami, którzy nie cofną się przed niczym, by zapewnić sobie triumfalny powrót…

Pozbawiona magii, zrujnowana i umierająca kraina, którą rządzi przemoc i zbrodnia, to świat, gdzie rozgrywa się akcja powieści Tima Lebbona - jednego z najzdolniejszych brytyjskich twórców dark fantasy, obdarzonego niezwykłą wyobraźnią. Jego książki zdobywają prestiżowe nagrody – m.in. British Fantasy Society Award i Bram Stoker Award – a ostatnio zainteresowały się nimi wytwórnie filmowe.

Khaled Hosseini- Tysiąc wspaniałych słońc: porzednia książka Hosseiniego zatytułowana Chłopiec z latawcem także zdobyła niebywałą popularność, a ostatnio została zekranizowana przez Marca Forstera. Osią fabuły rozgrywającej się w Afganistanie w ciągu ćwierć wieku, są dzieje dwóch kobiet, które zrządzeniem losu poślubią tego samego mężczyznę, despotycznego Rasheeda. Mariam ma zaledwie 15 lat, kiedy zostaje wysłana do Kabulu, by zostać żoną szewca. Druga bohaterka, ambitna i wykształcona Laila, w wyniku wybuchu bomby traci całą rodzinę. Po traumatycznych przejściach dochodzi do siebie w domu Rasheeda i Mariam. Stopniowo między kobietami rodzi się trudna przyjaźń.

To do następnego posta!  Życzę wszystkim 'fajnym' słonecznej pogody (jeśli lubicie) :D i sobie też przy okazji, może to coś pomoże :D 

czwartek, 29 lipca 2010

18. Kim Harrison- Umarli czasu nie liczą/ Once dead,twice shy

Ocena: 5/6 bardzo dobra

Moja przyjaciółka mówiła, że 'takie sobie'! Wcale nieprawda, mnie się podobało.
Bal maturalny kończy się dla Madison katastrofalnie. Dość, że ojciec wrobił ją w jakiś podstęp, to jeszcze  Żniwiarz Ciemności postanowił na nią zapolować.Wszystko kończy się... dziwnie i nic nie jest takie, jak być powinno. 
Na początku wcale nie byłam zadowolona, znowu jakaś emo-gothka (nie jestem pewna, czy powinnam pisać z h :d), wielka nonkonformistka, na siłę próbująca zwrócić na siebie uwagę, farbując końcówki włosów na różne kolory tęczy, wkładająca jaskrawo-żółte rajstopy i tenisówki w czachy! Nie zachwyciło mnie to. Tak, toleruje wybory ludzi w tej sprawie, nie mam nic przeciwko, ale autorka pozwoliła mi tak to odczuć.Potem stopniowo, zagłębiamy się w historię tej dziewczyny, w jej przeszłość, w jej doświadczenia i dowiadujemy się, że ma ona swoje powody do takiego zachowania i jest w pełni świadoma swego wyboru -  dopiero wtedy, gdy to zrozumiemy, zaczyna się prawdziwa zabawa, nagle znajdujemy się pośród bohaterów, przeżywamy wszystkie chwile razem z nimi, co więcej, chcemy poznać rozwój wydarzeń.
Niektórzy mówią, że ta książka wymaga strasznego skupienia, skupienia przez duże Ssss! Że bez przeczytania "bali maturalnych z piekła rodem" ta książka będzie dla nas czymś w rodzaju katorgi! Dla mnie nie było to takie straszne :) Czytałam inne książki, którym trzeba poświęcić o wiele więcej. Choćby nawet Droga Cienia.
W drugim tomie, który ma się ukazać we wrześniu, pokładam duże nadzieje :D Obym się nie zawiodła. 

Opinia w skrócie: Pomysł jest niby oklepany, a z czasem okazuje się, że zupełnie inny. Cierpliwości, dajcie Kim Harrison kilka stron i będziecie (powinniście :D) być zadowoleni, a może więcej niż zadowoleni? 

PS: Nie zwracajcie uwagi na okładkę, bo to istne nieszczęście i troche mnie z początku odrzuciła, chociaż i tak czytałam w pdf-ie :d 

poniedziałek, 26 lipca 2010

Wampiry z Morganville: Bal umarłych dziewczyn/ The Morganville Vampires: The dead girls' dance - Rachel Caine

3,5/6 może być

"Siedemnastoletnia Claire coraz lepiej radzi sobie w Morganville mieście, którym rządzą wampiry. Coraz lepiej dogaduje się ze współlokatorami chociaż nie są całkiem żywi. Coraz lepiej się bawi, dostaje nawet zaproszenie na studencki bal. Ale kiedy odkrywa, dlaczego została zaproszona, zaczyna się śmiertelnie bać..."
Dobra, zmieniam skalę ocen. To mój pierwszy blog z recenzjami (ku przypomnieniu :D), więc będę próbowała wszystkiego po trochu jak na razie.
Wiecie co, chyba robię się już za stara na takie książki, ale nie no przecież nie jestem jeszcze taka stara, wcale nie jestem stara! Powinnam czytać tę książkę z wypiekami na twarzy aż po ostatnią linijkę, ale tak nie było. Na prawdę się nad tym zastanawiam, bo prawie wszyscy Wampiry z Morganville oceniają wysoko, a ja wyjeżdżam z 3,5; nie mogę dać wyżej, tym bardziej, że czytając pierwszą część czułam się tak samo, jak teraz po skończeniu drugiej.
Co jest tematem książki - no oczywiście wampiry, wampiry i jeszcze raz wampiry, jak jest jakieś zagrożenie, to przeważnie stoją za tym wampiry, albo ludzie pragnący unicestwić/zrobić na złość wampirom. A potem wiadomo, zawsze ktoś przyjdzie na pomoc, trochę pokrzyczą i po balu. No ale czego się spodziewać po książce o tytule "Wampiry z Morganville" więc to powyżej mogłabym już pominąć, gdyby nie to sztuczne napędzanie akcji - Claire chce iść na wykłady, musi i koniec, cały dom jej odradza "Claire nie, nigdzie nie pójdziesz, nie pozwalam" a Claire idzie, więc wiem, że zaraz się stanie coś złego - a ta świadomość w ogóle nie pomagała mi w tym, by cieszyć się czytaniem.
Wypadałoby też powiedzieć o wielkiej aferze z Shane'm, której wynik 'poznajemy' na końcu. No cóż, ta cała zadyma wokół niego i jego rodziny średnio zrobiła na mnie wrażenie, sposób, w jaki to wszystko się rozegra do końca był aż za bardzo widoczny.
Jedynym plusem tej książki są wyraziste i plastyczne wręcz postacie. Polubiłam wszystkich (chyba tylko dla nich zacznę trzecią część) nawet Claire, której zarzucają mazgajstwo. Owszem, może i za dużo płacze i może to kogoś irytować, tym bardziej w czasach, kiedy płacz jest jakąś oznaką kalectwa (z autopsji), ale Claire jest przecież dziewczyną wychowaną pod kloszem, w ciepłym, rodzinnym otoczeniu, jak taka dziewczyna od razu ma stać się wojownikiem skaczącym w ogień na łeb na szyje? Na pewno bardziej by mnie denerwowała, gdyby właśnie taka była.  
I ostatni minus, o którym muszę napisać. Z sprawami miłosnymi pani Caine przedobrzyła, lubię słodkości, lecz tutaj aż się mdło robi, za dużo tego lukru, za dużo ochów i achów, ale to chyba nie jest wina tłumaczenia. 

Opinia w skrócie: Temat nie jest oryginalny, jeśli ktoś niedawno czytał zmierzch czy coś podobnego, a mania jeszcze mu nie przeszła, to na pewno spędzi miło czas z taką lekturą :) Postacie wykreowane naprawdę porządnie, ale nic poza tym nie udało mi się dostrzec. 

Następna recenzja? Właśnie się zastanawiam. Będzie to albo Zmrok Tim'a Lebbon'a albo Droga cienia :)

sobota, 24 lipca 2010

Mały bonus :D - łańcuszek + dwie fotki!

Jak na razie nie drażnią mnie specjalnie takie łańcuszki (bo większość podobno tak:P), to w końcu pierwszy na tym blogu. A zaproszenie zawdzięczam Paddington ;)  http://zlodziejka-ksiazek.blogspot.com/

1. Do jakiego kraju, miasta chciałabyś pojechać zainspirowana lekturą? 
Ojj Hiszpania :) Najlepiej Barcelona. Miałam jechać już w tym roku, ale niestety, nie wypaliło. A jeśli nie Hiszpania, to Los Angeles lub Floryda.
2. Jakie jest Twoje ulubione miejsce do czytania na wakacje?
Czytam wszędzie, gdzie mogę, byle było w miarę wygodnie :D No dobra, najbardziej lubię czytać na fotelu w dużym pokoju, ale że jest wiecznie zajęty, to rzadko biorę go pod uwagę :D
3. Poleć mi jedną książkę do przeczytania na wakacje.
Hmm, dla mnie lato to jak każda inna pora roku jeśli chodzi o czytanie, ale znam osoby, które drażni czytanie o mrozach i zamieciach, kiedy za oknem +30, więc proponuję Ogród wiecznej wiosny (poniżej :D) i Dom córek Sarah Kate-Lynch.
4. Jaka jest Twoja najnowsza lektura? Co zaczęłaś czytać?
Parę godzin temu zaczęłam Wampiry z Morganville część 2 (Bal umarłych dziewczyn) recenzja będzie wkrótce, bo to cieniutka książeczka, ale mogę już powiedzieć, że wrażenia są podobne jak podczas czytania Przeklętego domu.

Do łańcuszka zapraszam, oczywiście, moją imienniczkę Natyę :P której blog polecam, macie tam wchodzić! :P http://zabookowani.blog.onet.pl/  zapraszam również Ianową! :D (złowrogi śmiech)http://lunae-libri.blogspot.com/

Coś mi się tak pusto wydaje, więc dodam zdjęcia mojego kochanego przyjaciela, który od kwietnia ma oficjalnie 3 latka :)

Zdjęcie stare jak świat, ale do tej pory lubię eksperymentować z takim światłem i cieniami :) Aha, no i żadne zdjęcie nie jest przerabiane, stawiam raczej na 'naturalność zdjęć'  ale jak CZASEM trzeba to trzeba ;p (klik, żeby powiększyć)

16. Cristina López Barrio - Ogród wiecznej wiosny/ La casa de los amores imposibles


Ocena -5/6
Pozwoliłam sobie powiększyć okładkę, bo bardzo mi się podoba. Ogród wiecznej wiosny kupiłam podczas ostatniego wypadu do Empiku i szczerze powiem, że potrzebowałam czegoś takiego po Mrocznej nocy.
Opowieść zaczyna się wraz z pierwszymi latami XIX wieku, kiedy to złotooka Clara Laguna poznaje andaluzyjskiego myśliwego. Jak szybko zaczął się ten gorący romans, tak szybko się skończył, ponieważ jej ukochany nie może pozwolić sobie na ślub z TAKĄ kobietą - piękną, ale pochodzącą jednak z niższych sfer, w dodatku analfabetką, mieszkającą z matką-czarownicą w chacie na obrzeżach miasta. Nasza Clara nie chce uwierzyć w to wszystko, ale kiedy myśliwy zostawia ją brzemienną, chcąc nie chcąc musi uwierzyć w fatum rodu Laguna - każda kobieta jest skazana na nieszczęśliwą miłość, rodząc córki o tym samym piętnie. 
Książka jest otoczona woalem cudownego klimatu, który można aż wyczuć każdym zmysłem, który zagląda wgłąb naszej duszy i który aż da się wyczuć w powietrzu.Sam ogród rodziny Laguna zbuntowany przeciwko porom roku i kwitnący na okrągło przez 365 dni mocno oddziaływał na moją wyobraźnię, od razu przypomniałam sobie chwile, kiedy szłam w stronę działki otoczona piwoniami i mięsistymi tulipanami, kiedy babcia rwała róże do mojego wazoniku raniąc dłonie, kiedy zajadałam się puszystymi naleśnikami na serwetce w niebieską kratę. Tak, Ogród wiecznej wiosny jest przepełniony zapachami, barwami i zróżnicowanymi postaciami. 
Niektórzy mówią, że wątek staje się z czasem nudny, ale ja miałam takie wrażenie tylko na początku, Clara strasznie irytowała mnie swoją nieposkromioną chęcią zemsty, robiąc tym samym na złość tylko i wyłącznie własnej rodzinie, zagłębiając się coraz bardziej w tą swoją chorą egzystencję.Ulżyło mi trochę, gdy w końcu umarła - Ogród wiecznej wiosny to przecież wielopokoleniowa saga.

Opinia w skrócie: Ta książka to żywe kamyczki, układające się z czasem w kwiecistą, emanującą kolorami mozaikę. Warto z nią usiąść w nagrzanym przez słońce fotelu, by powoli smakować i delektować się każdą stronicą, a nie po to, by poznać jak najszybciej rozwój wydarzeń. Głównie dla osób obdarzonych romantyczną duszą :) A Ci, którzy stronią od wszelkich opisów, spragnieni wrażeń, z Ogrodem powinni sobie dać spokój.

środa, 21 lipca 2010

Mroczna noc/The darkest night - Gena Showalter


Ocena: 1,5/6 szkoda czasu

Jest to pierwsza część tej trylogii, czekała u mnie na półce dokładnie dwa miesiące i przed chwilą skończyłam.Postaram się jak najlepiej opisać moje odczucia, bo zauważyłam, że wiele osób na LC ma Mroczną noc w 'chcianych'  :) 
Ashlyn Darrow posiada niezwykły dar - gdziekolwiek się pojawi, słyszy rozmowy, które odbyły się w danym miejscu. Ma już tego dość, pragnie ciszy, spokoju, normalnego życia, więc pewnego dnia postanawia szukać pomocy pośród nieśmiertelnych wojowników (w tym Maddox'a, którego historię od pierwszych stron poznajemy), ukrytych w starym zamczysku w Budapeszcie. Jak się okazuje, są oni skazanymi na wieczną mękę grzesznikami, którzy wieki temu stanęli przeciwko bogom Olimpu. Ich kara jest bolesna - bogowie zamknęli w ich ciałach najstraszniejsze demony świata.
Pomysł dobry, reszta trochę mnie zawiodła. Już pierwszy rozdział starannie opisuje po co i z jakiego powodu nasi 'rycerze' popadli w niełaskę, co było ogromnym błędem - autorka powinna trzymać nas w niepewności przez dłuższy czas, zamiast już na dzień dobry zdradzać całą tajemnicę. Ashlyn pojawia się nieco później, co powoduje, że ona wciąż i wciąż zadaje pytania, na które już dawno znamy odpowiedź "dlaczego się tak zachowują?" no my już wiemy, dlaczego, więc moim zdaniem rozdział pierwszy powinien zniknąć. Ale czy tylko on? Mimo, że książka nie należy do długich - niewiele ponad 300 stron, to i tak skróciłabym ją o połowę. Gena Showalter skupiała się na rzeczach zbędnych.
Mroczna noc jest aż ciężka od erotyki, lepi się od seksu. Tam się biją, krew się leje, a tu proszę bardzo, nagle autorka przenosi nas w świat dzikich fantazji Maddoxa, o tym, na ile sposobów posiądzie swą ukochaną!  Ach.
Akcja odbywa się w przeciągu trzech dni. TRZECH DNI! A ja miałam wrażenie, jakby to trwało latami. Nagle się ktoś pojawi, narobi zamieszania, nasi skazańcy biją się, ratują nawzajem, potem znowu się ktoś pojawia, zamiesza, trochę się pokłócą i... mogłabym tak bez końca. Autorka jakby miała za dużo pomysłów, ale nie miała pojęcia, jak przelać wszystko na papier. Czułam się, jakbym jadła spaghetti z niebywale długimi kluskami i w zbyt gęstym sosie.
Co do bohaterów, to nie zrobili na mnie żadnego wrażenia, ani złego, ani dobrego. Jak mówiłam, autorka skupia się na rzeczach zbędnych. Ciągle się coś dzieje, nie mamy nawet okazji, by chociaż im się 'przyjrzeć' w wirze nieszczęść. Sam Maddox, jeden z głównych postaci, również nie zrobił  na mnie wrażenia,zwykły, porywczy mięśniak, kierowany żądzą i pragnieniem, który nie jest w stanie poradzić sobie z własnym demonem - Furią, o czym miałam wątpliwą przyjemność czytać nieustannie.
Dodam jeszcze jedno, pomimo, że wszystko dzieje się na terenie ponurego zamku, pośród chmary nieśmiertelnych o fantastycznych mocach, klimat jest nijaki.
Naprawdę zastanawiałam się nad tym, czy nie dać mocnej 3, ale nie miałam serca, pomysł był zbyt dobry, jestem pewna, że wiele innych autorów potrafiłoby zrobić z tego porządną książkę.

Kontynuacje, czyli Mroczną więź i Mroczną żądzę można już przeczytać, ja może i kiedyś sięgnę po tom drugi, ponieważ zaciekawiła mnie TROCHĘ postać Anyi, mam nadzieję, że Gena Showalter nie zepsuje tej mojej wątłej ciekawości :D

Opinia w skrócie: Pomysł powinien być zrealizowany zupełnie inaczej. Jest to czytadło na dwa, GÓRA trzy dni. Czytając Mroczną noc nie musimy się nad niczym zastanawiać, zanim jeszcze sformułujemy pytanie w głowie, to odpowiedź przychodzi linijkę niżej. Radziłabym przeczytać ją raczej jako e-booka, a pieniądze wydać na inną i lepszą.

PS. Mało jest recenzji (szczerze, to prawie wcale) Mrocznej nocy, a szkoda, bardzo ciekawa jestem opinii innych :)

poniedziałek, 19 lipca 2010

Ostatni tom trylogii [14] Licia Troisi - Kroniki Świata Wynurzonego 3 - Talizman mocy.

  

Ocena: 5/6 


No więc kolejną trylogię mam już za sobą. Zawsze wtedy dopada mnie coś w rodzaju melancholii, przyswajam myśl, że to już koniec, przypominam sobie najlepsze fragmenty. Ale teraz ten stan trwał krócej. Owszem, bardzo przywiązałam się do bohaterów, do Świata Wynurzonego i do jego cudów, więc Licia Troisi (całe szczęście!) dała swoim fanom pocieszenie pod postacią Wojen Świata Wynurzonego. Muszę ją kupić jak najszybciej :P
Przed Nihal i Sennarem stoi kolejne ważne zdanie, pełne zapomnianej już elfickiej magii i, oczywiście, niebezpieczeństw. Muszą znaleźć osiem magicznych kamieni, chronionych przez strażników w każdej krainie - jak poradzą sobie podczas tej trudnej wyprawy? Czy Nihal upora się ze wszystkimi wątpliwościami, odnajdzie dawną siłę?
Talizman Mocy jest jak najbardziej godny miana ostatniego tomu i jeśli chodzi o mój osobisty ranking, to stoi na równej pozycji z tomem drugim, który również mi się podobał. 
Nie dałam jednak oceny 6/6, dlatego że miejscami nudna robiła się ta ich wyprawa, na początku zawsze jest ciekawiej, ale potem chciałam już tylko, by brali te cholerne kamienie z sanktuariów i jak najszybciej doszli do następnych. Dobrym rozwiązaniem były tzw. "przerwy", czyli rozdziały o zdarzeniach, mających miejsce z dala od naszych głównych postaci, jak na przykład problemy gnoma Ido (nauczyciela Nihal) czy walki Wolnych Krain z Tyranem, dzięki temu nie było aż tak strasznie :) 
Miejscami denerwowała mnie też narracja, za dużo uczuć w nieodpowiednich momentach (odbywa się decydujące starcie, a autorka pozwala sobie na opisanie dogłębnych uczuć, myśli, wciskając jeszcze coś o zachodzie krwawego słońca i smugach dymu nieopodal) Tak, lubię opisy, ale nie tak często i nie w takich chwilach! To psuło całą scenę grozy! Momentalnie schodziło ze mnie tak potrzebne napięcie, więcej akcji, żwawsze te opisy powinny być, żwawsze, jak u Sapkowskiego, a nie ślamazarne "myślałam/chciałabym/powinnam/nie mogę/chcę"

Opinia w skrócie: książka lekka, łatwa i przyjemna. Zdecydowanie dla tych, którzy stawiają pierwsze kroki w tego typu fantasy. Bez wampirów i wilkołaków (bo niektórych chyba drażnią coraz bardziej :P)   

sobota, 10 lipca 2010

Opowieści sieroty: W miastach monet i korzeni/The Orphan's Tales: IN the Cities of Coin and Spice - Catherynne M.Valente

Dłuugo się zastanawiałam nad tym, czy to pisać.Tom pierwszy W ogrodzie nocy kupiłam dokładnie 20.06.2009 r (tak, zapisuję takie daty na książkach), a kontynuację, czyli W miastach monet i korzeni porzuciłam w połowie i właśnie niedawno postanowiłam znowu do niej wrócić, hm. 

Może jestem w jakiś sposób ograniczona, może za głupia, może brak mi wyobraźni, może brak mi logiki, która jednak kryje się pod tymi wszystkimi abstrakcyjnymi historiami, może jestem za nerwowa, ale ta książka drażniła mnie momentami okropnie. Kiedy bohaterowie już wszystko wiedzieli, ja dalej byłam nie wiadomo gdzie, wracałam do wcześniejszych rozdziałów, kartkowałam, moje oczy prześlizgiwały się po literach dalej nie widząc nic konkretnego. Ile ja się namęczyłam, ile nastękałam, z tym światłem Gwiazd zamiast krwi po jakimś czasie już w ogóle mi się pomieszało, a gdzieś na początku, kiedy mąż zjadał swoją żonę, z detalicznymi i jakże sugestywnymi opisami tego, jak wylizywał jej kruche kosteczki, to czułam się dziwnie.
Miałam ochotę dosłownie wyrywać włosy z głowy, czym średnio bym sobie ulżyła, BO ostatnio byłam u fryzjera. W żadnej recenzji nie pisze, że chwile z tą książką to będzie jak kilka dni z sadystą i masochistą w jednym.Momentami czułam się, jakby strony wysysały ze mnie energię, a gdy z głośnym trzaskiem zamknęłam książkę i wściekle rzuciłam na półkę nie doznałam ulgi, wręcz przeciwnie - "ona będzie mnie dręczyć" pomyślałam, tak więc zmusiłam się do uspokojenia nerwów, skupiłam, dotarłam malutkimi kroczkami do końca i... no i zrobiło mi się przykro. Zdałam sobie sprawę, że podczas moich aktów użalania się nad sobą, pocierania nerwowo głowy czy stukaniem okładką w czoło Opowieści sieroty powoli, z gracją, rzuciły na mnie czar, permanentny urok, powłokę.Gdzieś w głębi mnie wyrył się ten magiczny i kunsztowny klimat, przez który aż trudno teraz spoglądać na otaczającą mnie codzienność i którego nie pozbędę się nigdy, nawet jakbym tego bardzo chciała.


Czy polecić? Nie wiem, trudno mi powiedzieć, czy odczujecie to samo. Mogę jedynie zagwarantować barwny język, kwieciste metafory i wielopoziomową przygodę. Czy to dobra książka dla młodszych? Też nie wiem. Trudno mi już teraz powiedzieć, czy w wieku 9 czy tam 7 lat chciałabym czytać o chłopcu, który musiał urwać własną rękę, by z jego kości zrobiono monety. (tak, powtórzenia zamierzone) I wiecie co? Chyba lubię, jak mój mózg męczy się i niecierpliwi od nadmiaru zbieżnych informacji, bo mam zamiar sięgnąć po Palimpsest, kolejną powieść Valente... 

Między życiem i śmiercią, snem i jawą, przy dworcu kolejowym poza krańcami świata znajduje się miasto Palimpsest. Trafienie do niego jest cudem, tajemnicą, darem i przekleństwem; podróż jest zastrzeżona dla tych, którzy zawsze wierzyli, że istnieje jeszcze inny świat poza tym, który na co dzień postrzegamy. Ci, który dane jest do niego trafić, zostają naznaczeni - po upojnej nocy na ich skórze pojawia się wytatuowana mapa cudownego miasta. Do tego królestwa pociągów-widm, lwich kapłanów, żywych kanji i kanałów pełnych śmietanki przybywa czworo podróżnych: Oleg - ślusarz z Nowego Jorku; November - pszczelarka; Ludovico - introligator, specjalista od oprawiania białych kruków; i młoda Japonka imieniem Sei. Każde z nich straciło coś ważnego - żonę, kochanka, siostrę, cel w życiu. to, co znajdą w Palimpseście, przejdzie ich najśmielsze wyobrażenia.

Cudownie napisany i zachwycająco pomysłowy Palimpsest to książka dla wszystkich tych, którzy kochają stare mapy i odczuwają tęsknotę na dźwięk turkoczącego nocą pociągu. Współczesne arcydzieło, opowiedziane niepowtarzalnym głosem i z wyjątkową wrażliwością.

Opowieści sieroty wprowadziły czytelników w niepowtarzalny i odurzający świat wyobraźni Catherynne M. Valente. Tym razem autorka tworzy lirycznie erotyczne miejsce magiczne, w którym groteska miesza się z pięknem, a podróż do niego zaczyna się od pocałunku nieznajomego. 



Szczerze powiem, że trochę się zmęczyłam, by jako tako określić moje własne odczucia i ubrać je w słowa, wyszło kulawo chyba. 
A na koniec muszę powiedzieć (już nie widziałam, gdzie to wcisnąć) że cykl książek z cyklu Uczta wyobraźni charakteryzują się przepięknymi okładkami, serio, jedna w jedną mi się podobają ;d
  
Wracam do Kronik Świata Wynurzonego, które zapowiadają się świetnie.


EDIT: Jak tak czytam to, co napisałam, to jestem pod wrażeniem (nie, raczej jestem zażenowana) tym, że mój umysł potrafi być tak okropnie chaotyczny, albo... nie wiem, ta książka podziałała na mnie strasznie! Aż się zdziwie, że ktoś skomentuje.

czwartek, 8 lipca 2010

[12] Licia Troisi - Kroniki Świata Wynurzonego 2 - Misja Sennara


Uff jak dawno mnie tu nie było! Zaniedbałam bloga strasznie, myślałam, że w te wakacje będę miała więcej czasu na recenzje, no ale dobra, właśnie przed chwilą skończyłam drugi tom Kronik Świata Wynurzonego. Pierwszą (Nihal z Krainy Wiatru) przeczytałam jakiś czas temu i moja ocena wahała się między dobrą a średnią, dlatego że główna, rozwydrzona do bólu bohaterka denerwowała nudną już po jakimś czasie przekornością.

lecz całokształt był ogólnie dobry, w sumie...

W tomie drugim Sennar, najlepszy przyjaciel naszej ostatniej na tym świecie pół-elfki, czyli Nihal, wyrusza do zapomnianego przez lata Świata Zanurzonego, by tam szukać pomocy w wojnie z niepokonanym Tyranem, w czym jest duży problem -  nikt nie ma stu procentowej pewności, czy ten kraj w ogóle istnieje aż do tej pory. 

Cóż, po recenzji jednego pana na wirtualnej polsce do Misji Sennara podchodziłam dość sceptycznie, od tak, z półki wyciągnęłam, żeby zabić nudę podczas wyjazdu, ale ja szczerze powiem, że książka jest dobra, naprawdę dobra. Spełniła wszystkie moje oczekiwania, przede wszystkim (bo na tym zależało mi najbardziej) główna bohaterka stała się prawdziwą wojowniczką z głową na karku, świadomie podejmującą ryzyko, nie tylko po to, by dać ujście nadmiernej energii, owszem, wciąż szuka swojej drogi w świecie maltretowanym wojną i bólem, ale tym razem robi to w sposób o wiele bardziej racjonalny. 

Ogółem Licia Troisi wykonała kawał dobrej roboty i sądzę, że książka jest godna polecenia :) 

Włoszka wydała także Wojny Świata Wynurzonego, ktoś czytał? Bo tak się właśnie nad nią zastanawiam, kiedy patrzę na ostatni tom kronik, leżacy sobie na biurku ;p

No i właśnie, moje najważniejsze pytanie, które pod pretekstem recenzji chcę zadać: Do kupujących na dobraksiazka.net, ja właśnie chciałam zrobić tam zakupy, ale od kiedy można załapać się na darmowy odbiór ? (czyli w Matrasie, mam tam niedaleko) Trzeba kupić książki za określoną cenę, czy niekoniecznie?Z góry dzięki za odpowiedź.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

[11] Richelle Mead - Melancholia sukuba

Tytuł oryginału: Succubus blues 

Na tę książkę w ogóle się nie szykowałam. Po prostu była pod ręką ( a właściwie pod myszką, jako e-book).  Musiałam się czymś pocieszyć po przeczytaniu Miasta szkła, a że w  Melancholii sukuba autorstwa Richelle Mead występowały nefilim...

O czym melancholia jest, chyba każdy z grubsza już wie, ale żeby ładnie wyglądało, napiszę :P - książka jest pisana z punktu widzenia Georginy Kincaid, która stara się łączyć swoje dwa wcielenia - pracownicy w pobliskiej księgarni i deprawującego dusze śmiertelników sukuba. 
Geogrina ma wszystko w zasięgu ręki, może zmieniać postacie, stworzyć ciuchy na zawołanie, oraz kilka innych przydatnych umiejętności, mimo tego, czegoś brakuje naszej wysłanniczce szatana.  

Z początku bardzo polubiłam Georgine, inteligentna, z klasą, błyskotliwym poczuciem humoru, w dodatku zaimponowała mi swym postanowieniem w kwestii ofiar, ALE


Ale jest jedno - w pewnym momencie zbrzydło mi to nieustanne podskakiwanie mężczyzn do  głównej bohaterki. Wiecznie grzeczni, zawsze gotowi na jej przyjście, normalnie rycerze na zamówienie wersja współczesna. Teraz UWAGA, będzie spojler, więc czytacie na własną odpowiedzialność : P Żałowałam, że Georgina nie wyjechała z Romanem, taki romantyczny koniec na pewno by mi się spodobał, ale potoczyło się inaczej - Seth był jednym z tych przesłodkich do bólu rycerzyków i nudno z nim było.... czasem. Poza tym koniec też został  sztucznie rozegrany, jakby autorka na siłę szukała pomysłu, przecież ja Georgine najbardziej ceniłam za to, że szanuje porządnych facetów, naprawdę musiała rezygnować? No tak, w końcu miała powody. KONIEC SPOJLERA.     


Trudno mi było jeszcze obejść taką koncepcję nefilimów (tym bardziej po Mieście szkła) ale to już zależy od wielu innych czynników, większości pewnie to nie przeszkadzało :P

Prócz Georginy bardzo przypadł mi do gustu Carter i Jerome, świetne postacie! 

A czy sięgnę po Podboje sukuba? Nie wiem, sam tytuł średnio mnie zachęca. 


Ogółem mówiąc, Melancholia sukuba to przyjemna książka, która z pewnością nikomu nie zaszkodzi (chyba, że ktoś woli uniknąć scen erotycznych), spokojnie można położyć na nocnej półeczce i rozkoszować pod kołderką :P


Wiem, miałam zrecenzować cykl Dary anioła, ale chyba nie było wystarczającego zainteresowania na taką recenzję.... EDIT: Chyba się jednak myliłam! :P



   

piątek, 18 czerwca 2010

Emma i Ja/ Emma and Me- Elizabeth Flock

Tak na wstępie, LUDZIE, dlaczego nikt mi nie mówi, że dodaję spojlery w nieodpowiednich miejscach! Powinnam je nawet pisać przeźroczystą czcionką. Postaram się wystrzegać tego, ale będzie trudno i czasem pokusa może być silniejsza ode mnie :P (chyba, że nikomu to specjalnie nie przeszkadza ;p


Dobrze... Emma i Ja została napisana przez amerykańską autorkę - Elizabeth Flock, z której "repertuaru" chciałam najpierw przeczytać Krzyk ciszy, no ale tak się złożyło, że wzięłam Emmę. 


Bez zbędnych wstępów powiem jedno - ogromne zaskoczenie. Może się wydawać, że ta etykietka z New York Times'a jest jednym z komercyjnych chwytów, ale książka absolutnie zasługuje na takie wyróżnienie. 


Fabuła skupia się na ośmioletniej Carrie i jej siostrze... Emmie (która swoją drogą jest postacią niesamowicie barwną, pomimo młodego wieku). Dziewczynkom nie jest łatwo w życiu - ojciec został zamordowany w ich własnym domu, a zdesperowana matka, pragnąc utrzymać rodzinę, postanawia ożenić się z Richardem - kimś, kto szybko doprowadzi do kolejnych tragedii ( a może nie tylko on? ) 

Przez prawie długi czas współczułam Emmie, ale okazało się, że to wcale nie jest potrzebne, gdyż Emma zjawia się i nagle znika, zajęta własnymi planami  -> dopiero, gdy przeczytacie ostatnie strony dowiecie się, dlaczego te słowa są aż tak ważne.

Może nie opisałam tego zbyt ciekawie, ale musicie uwierzyć, że trudno jest to wszystko streścić, by nie zdradzić Wam "haczyka". A jeżeli już postanowicie zacząć Emmę, to mogę dodać jedno - z początku, ba, nawet w połowie myślałam "O co biega? Taka fajna miała być, a nic się ciekawego nie dzieje!" ale im dalej, tym lepiej. Jest wiele mocnych scen, oddziałujących na moje myśli i wyobraźnię. Po przeczytaniu ostatnich słów byłam pod wrażeniem talentu autorki, która wręcz  zabawiła się czytelnikiem (w pozytywnym sensie) nie wyolbrzymia, nie pozwala naprowadzić nas na prawdziwy trop, a w dodatku potrafiła wzbudzić we mnie uczucia, pomimo niezbyt dużej objętości.


Następna recenzja za niedługo, a będzie to Miasto szkła (właściwie cały cykl Dary anioła), które zostawiłam w połowie, ponieważ chciałam pomóc zmuszonej do siedzenia w domu przyjaciółce (pożyczyłam) :)

Pozdrawiam i jeszcze raz zachęcam do przeczytania Emmy! Będziecie zadowoleni z tego spotkania.

wtorek, 15 czerwca 2010

[9] Carlos Ruiz Zafón - Cień wiatru


Po wielu obietnicach typu "następnym razem wypożyczę Cień wiatru" książka wreszcie trafiła do mnie. Była to w pewnym sensie pozycja obowiązkowa, w końcu tylu ludzi już przeczytało.  
No więc z dźwiękiem telewizora w tle (który włączam ostatnio coraz rzadziej) i włosami prosto po wysuszeniu, przystępuję do recenzji, co swoją drogą wcale łatwe nie będzie. 
Wszystko zaczyna się od wizyty Daniela i jego ojca na Cmentarzu Zapomnianych Książek, chłopak wybiera lekturę o dość romantycznej nazwie, a mianowicie Cień wiatru autorstwa Juliana Caraxa (nie wiem jak Wam, ale to nazwisko strasznie mi się spodobało :P )  
Daniel, zauroczony wybraną przez siebie opowieścią, postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o Julianie i reszcie jego książek, problem w tym, że Cień wiatru jest ostatnim egzemplarzem. 


Początek podobał mi się bardzo, ale tak poza tym, chciałabym wspomnieć o pewnym cytacie:

Każda znajdująca się tu książka, każdy tom, posiadają własną duszę. I to zarówno duszę tego, kto daną książkę napisał, jak i dusze tych, którzy tę książkę przeczytali i tak mocno ją przeżyli, że zawładnęła ich wyobraźnią.
  
Przeczytałam ten fragment chyba z kilka razy, dlatego, że podobne zdanie widnieje w nagłówku mojego bloga, a przecież Cienia wiatru wcześniej nie czytałam... dziwne :| 


 Jedno z moich ulubionych zdjęć w Cieniu , zrobionych przez Francesc'a Catala - Roce

Tak czy inaczej, wracając do recenzji - pierwsze rozdziały nie pozwalały oderwać moich rąk od tej książki, ale potem było ciężko. Najbardziej zmierzły mi te patetyczne dialogi, czułam się tak, jakbym kopała dół w  30 stopniach gorąca. Denerwowały mnie też miejscami detaliczne opisy życiorysów postaci  praktycznie drugoplanowych, jakoś nużyły mnie strasznie i nie miało to nic wspólnego z konkretnymi historiami postaci w Uzdrowicielu.  

Tak, męczące, kwieciste do bólu dialogi zalazły mi trochę za skórę, ale nie miałam za to nic przeciwko długim opisom - to one praktycznie stworzyły klimat książki, razem z tłem pod postacią Barcelony :) No, a jak przeczytałam zakończenie, to w sumie mogłam wybaczyć autorowi wszystko - byłam pewna, że uczucie Daniela i Bei będzie kolejnym nieszczęściem  (których pełno było w Cieniu, zwłaszcza tych miłosnych)
A tak na koniec, mogę napisać, że następną książką Carlosa, którą przeczytam, będzie raczej Marina. Ale to już plany na przyszłość w sumie :)

"Miała suknię barwy kości słoniowej, a w oczach zapowiedź świata(...)"


PS (czyli pytanie do tych fajnych-aktywnych :P )


Zastanawiałam się nad tym, czy przed każdą recenzją nie pisać dodatkowych informacji (ilość stron, wydawnictwo, etc.) może to bardziej PROFESJONALNE :D ? 

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Krwiopijcy/Bloodsucking Fiends - Christopher Moore


 (moja okładka była fioletowa, ale mniejsza ; > )
Coraz głośniej ostatnio robi się o "Ssij, mała, ssij" (drugiej części Krwiopijców), no więc pomyślałam... czemu nie. Pierwsza część kurzy się w szafce już od jakiegoś zeszłego roku, dostałam ją od taty, mówił, że wampiry na trochę mniej poważnie, niby sięgnęłam po książkę wcześniej, ale jakoś bez entuzjazmu. TERAZ się przyłożyłam! 
Mogę otwarcie powiedzieć, że Krwiopijcy byli miłym zaskoczeniem. Akcja odbywa się San Francisco, a autor tak sprytnie operuje swoją fabułą, że aż trudno było mi uwierzyć, że ta historia jest tylko i wyłącznie fantazją. No i wreszcie tajemniczą stroną jest kobieta, a nie wyidealizowany, enigmatyczny chłopak, otoczony woalem mroku widocznym na kilometry.
Postacie są prześwietne, naturalne, nie popisują się ckliwością i romantycznością tam, gdzie nie potrzeba, a jeśli ktoś spyta mnie o zdanie, to najbardziej polubiłam Jody i Tommiego, przywiązali się do siebie, nie wymyślają melodramatycznych problemów pod tytułem  "czy można związać się z wampirem" i odwrotnie - chcą być ze sobą, nie zastanawiają się po nocach, czy tak powinno być.
I dodam jeszcze jedno - pomimo, że Krwiopijcy są pisani raczej na 'wesoło' akcja rozwija się przyjemnie, autor doszukuje się komicznych sytuacji w najmniej oczekiwanych momentach i wcale nie jest tak, że w każdym wydarzeniu musi się zdarzyć coś strasznie zabawnego. Christopher Moore po prostu bawi się swoją historią w przyjemny sposób i nie przekracza pewnych granic (no może trochę :P .... ale czasem! i jak ktoś specjalnie boi się przekleństw) 
Na koniec chciałam podziękować wszystkim za komentarze :),  dzięki Wam mam jeszcze większą ochotę wchodzić tutaj i dodawać swoje amatorskie opinie! 

piątek, 4 czerwca 2010

Uzdrowiciel/The Healer - Sharon Sala

Uzdrowiciel to jedna z tych książek, które kupiłam na tzw "żywca" - nigdy wcześniej o nim nie słyszałam, a jednak kupiłam go podczas tych przypadkowych wypadów do Empiku. 
Miała to być lektura od tak, dla zabicia czasu, niczego więcej się nie spodziewałam zbytnio. 

Jonah Szary Wilk, czyli jeden z naszych głównych bohaterów, pojawił się pewnego wiosennego dnia w małej osadzie na Alasce, a pojawił się nie byle jak - został przyniesiony przez wilczycę jako małe dziecko. 

Sam fakt, że pierwsze rozdziały odbywają się na Alasce tworzy pewien specyficzny klimat - ośnieżone korony górskich szczytów, szmaragdowe wzgórza lasów otulonych mgłą i to rześkie powietrze, w dodatku autorka w przyjemny sposób stara się zaciekawić czytelnika mieszkańcami osady opisując ich życie, charaktery i co ważniejsze, wcale mnie to nie znudziło - Sharon Sala pisze konkretnie i na temat. 

Jest jednak pewien problem, którzy przysporzy Jonah'owi wielu zmartwień, otóż chłopak posiada niezwykłą moc uzdrawiania i komunikowania ze zwierzętami, a w pobliżu jest wielu ludzi pragnących wykorzystać jego talent, między innymi bogaty Major Bourdain. 
Opowieść trzyma w napięciu, ma klimat i pomimo tego, że jest to zaledwie trzystu stronnicowa książka, potrafiłam bardzo przywiązać się do bohaterów.
Co w Uzdrowicielu urzekło mnie najbardziej? Miłość Lucii i Jonaha - prawdziwa, dojrzała miłość, bez wątpliwości i użalania, za którą oboje są w stanie poświęcić życie, to jest właśnie to, czego brakuje mi w dzisiejszych "młodzieżówkach" (chociaż młodzieżówki i tak kocham i nic tego nie zmieni)  

czwartek, 3 czerwca 2010

[6] Antonia Michaelis - Tygrysi księżyc

Tygrysi księżyc poleciła mi przyjaciółka, a ja, mimo że nie słyszałam wcześniej o tej książce, postanowiłam sięgnąć po nią od razu. Czy było warto? 
Na początek przybliżę fabułę - książka opowiada o przygodzie chłopca Farhada Kamala i jego śnieżnego tygrysa imieniem Nitish, którzy zostali wyznaczeni przez hinduskiego boga Krysznę do uratowania jego córki - księżniczki o wielu imionach.
Historia, można by pomyśleć, dość sztampowa i schematyczna, lecz gdybym miała w fabule każdej książki doszukiwać się czegoś innego, jakiś nowości, która by się jeszcze nie pojawiła, to chyba byłoby trudno :) Ogółem mówiąc, czytając Księżyc postanowiłam zwrócić uwagę przede wszystkim na klimat i słownictwo. 
Momentami opowieść działała na mnie usypiająco, wtedy myślałam, że wypożyczenie tej książki było wielkim błędem. Ale później... później było tylko lepiej. Historia nabrała tempa, główny bohater musiał podejmować coraz to większe wyzwania a ryzyko nieustannie wzrastało. 

Magia Tygrysiego Księżyca jest wręcz namacalna, możemy poczuć zapach kadzideł w hinduskich świątyniach, żar słońca, czy szorstki piasek pustyni Thaar, a wszystko w towarzystwie Farhada i majestatycznego tygrysa z mówiącymi oczami. 
Dodam jeszcze jedno - dzięki wyrafinowanemu słownictwu autorki czytelnik nie ma wątpliwości, że Antonia MIchaelis wie, o czym pisze.

Polecam chyba każdemu. A jeśli ktoś nie ma ochoty zwiedzić Indii na grzbiecie tygrysa, może sięgnąć po Opowieści sieroty :) 


P.S 


Mam problemy z czcionką, poprzednie recenzje kopiowałam z worda, a blogspot chyba nie toleruje takich... mam nadzieję, że nie będzie to zbytnio przeszkadzać. Robię, co mogę.

środa, 2 czerwca 2010

Opowieści sieroty: W ogrodzie nocy/ The Orphan's Tales: In the Night Garden - Catherynne M.Valente



Książka przyciągnęła moją uwagę dzięki okładce. Wszyscy wiemy, że tak się nie robi, ale jednak to pomaga mi wybrać coś odpowiedniego dla siebie wśród sklepowych półek. Książka opowiada o dziewczynce zamieszkującej sułtański ogród. Wszyscy jednak boją się jej, z powodu czarnych cieni, które widnieją wokół jej oczu, nazywana jest demonem i wszyscy starają się unikać „dziwadła”. Lecz pewnego dnia pojawia się chłopiec – syn sułtana, który postanawia odkryć tajemnice opuszczonej sieroty. Okazuje się, że cienie, to tak naprawdę słowa, które układają się w cudowne bajki i różnorodne opowieści.
Po przeczytaniu kilku stron książki Valente moja wyobraźnia rzeczywiście pracowała na pełnych obrotach. Choć muszę przyznać, że niektóre historie były tak niedorzeczne i abstrakcyjne, że w pewnych momentach wszystko chyliło się ku tandecie, jednak były też takie przygody, które zapadły głęboko w moje serce i do których z chęcią wrócę – co jest dużym plusem. Trzeba dodać, że Opowieści sieroty to książka, w której górują opisy, raz przesłodzone, raz wręcz ujmujące – lecz to nie zmienia faktu, że nie powinny po nią sięgać osoby, które łakną nieustannej akcji, nudzą się i irytują nadmiernymi opisami miejsc, sytuacji i wyglądu bohaterów.
Z początku lektura denerwowała mnie trudnymi do zrozumienia i absurdalnymi wydarzeniami, jednak później robiło się coraz lepiej, byłam wtedy oczarowana i pewna tego, że wyprawię się do sklepu po drugi tom. Jednak pod koniec książki znowu zaczęło się wszystko psuć. Valente zaczęła w każdej historii stosować pewien schemat, przez co całokształt stracił trochę na swojej niezwykłości i oryginalności – ktoś przyszedł pomóc komuś i odwrotnie, zdarzenia stawały się coraz bardziej przewidywalne. Kiedy bohatera danej opowieści spotkało coś złego, od razu wiedziałam, że za chwilę pojawi się ktoś, kto pomoże mu w jakiś sposób rozwiązać problem.
Mimo wszystko uważam, że każdy z nas od czasu do czasu potrzebuje przeczytać taką książkę. Nie jestem teraz w stanie dokładnie określić, czy wybiorę się po kolejny tom Opowieści sieroty, może nie będę miała ochoty, a może znowu zapragnę zaczytać się w świat Valente – nigdy nie wiadomo. Lecz powtarzam, każdy z nas potrzebuje od czasu do czasu sięgnąć po coś typu Opowieści sieroty, ponieważ jest to książka w pewnym sensie bardzo zadziwiająca i gdy przeczytamy ostatnie jej słowa orientujemy się, że wszystkie irytujące nas historie w rzeczywistości już nam wcale nie przeszkadzają. Ogółem wrażenie dobre.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...