Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bez oceny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bez oceny. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 stycznia 2011

23. Anna Andrew - Kroniki Niebios


Pewien czas temu zostałam poproszona przez autorkę Kronik Niebios o 'zrecenzowanie' jej książki. Z chęcią się zgodziłam i mimo, że przeczytałam ją w trzy dni, recenzja musiała poczekać- różnie bywa, ale teraz czas przejść do Kronik, dlatego że jest o czym pisać.
"Kroniki Niebios" to inspirowana japońskimi komiksami powieść, która opowiada... o wszystkim, o wierze, o walce, o brzemieniu spraw, na które nie mamy wpływu i, oczywiście, o miłości, jak to mówią, żadna dobra książka nie może obejść się bez małego chociaż wątku miłosnego, lecz tym, co najbardziej cieszyło mnie podczas lektury, to obecność aniołów - według mnie anioły są istotami, które za niedługo ukrócą wampirzą manię i będą nie tyle co lepszymi, ale i ciekawszymi następcami.
Głównego bohatera - Juliena Andersa opiszę na razie pokrótce. Jest to chłopak z czupryną złotych włosów, który otoczony bogactwem stara się uporać z różnymi problemami - samotnością, nudą, wieczną nieobecnością  rodziców, a przede wszystkim tęsknotą za starszym bratem. Monotonia jego życia kończy się w momencie przekroczenia bram elitarnej szkoły St.Maria, placówki dość enigmatycznej i wzbudzającej emocje, gdzie mają prawo uczęszczać tylko "Wybrani". Zwykli ludzie, spotykając jednego z uczniów tego hermetycznego grona otwierają oczy ze zdziwienia i z wycelowanym w niego palcem szeptają "Anioł". Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie jedno pytanie - co Julien może mieć wspólnego z Aniołami? Może na odpowiednią drogę naprowadzi go ich zupełne przeciwieństwo?

Kroniki Niebios to mieszanka moich dwóch ukochanych serii – Darów Anioła i Harrego Pottera, gdzie da się wyczuć dozę świeżości, te wszelkie detale związane z dziejami serafinów, różne nowe nazwy, jak i te większości znane, które dzięki Annie Andrew nabierają nowego znaczenia, są dla mnie bardzo smakowitym elementem, kolejnym plusem tej książki jest także tempo, z jakim się ją czyta, te 354 strony mijają jak z bicza strzelił, a przecież język jest na bardzo dobrym poziomie. Są także postacie mające ubarwiać powieść, dodawać oryginalności, a jednak odnoszę wrażenie, że autorka przedobrzyła z tą 'innością', zamiast dodawać atrakcyjności, to wręcz jej ujmują. 
Zacznijmy od Juliena, bohatera dla mnie nie tyle co dziwnego, ale bardzo drażniącego, momentami jego zachowanie potrafiło przybić człowieka do ściany. Prawdopodobnie autorka miała zamiar przedstawić go nam jako zdezorientowanego, zwykłego szesnastolatka, na którego nagle spada świadomość o istnieniu odrębnego świata, w zamian za to dostajemy swego rodzaju karykaturę – rozbeczany chłopak, który na myśl o tym, że przyjaciółka ułożyła go poranionego w jej własnym łóżku dostaje rumieńców, który po każdej, ważniejszej rozmowie w książce (rzecz jasna, już po otarciu łez), powtarza - „Chciałbym znaleźć się w swoim pokoju i wszystko powoli przemyśleć”, czasami czułam się, jakbym czytała pamiętnik Emo-chłopca. Przerażał mnie nie tylko fakt, że w swoim wieku kompletnie nie potrafił rozmawiać o miłości, ale również to, że w sytuacji kryzysowej, kiedy trzeba się bronić, był bezradny, najpierw oczywiście musiał się rozpłakać, a czy większość nie przepada raczej za wizją kogoś choć trochę odważniejszego, charakternego? Oczywiście nie mówię tutaj o bezmyślnej odwadze czy braku instynktu samozachowawczego.
Chociaż trzeba przyznać, że przy Anael, równie ważnej postaci, Julien to dosłownie nic nieznaczący obiekt. Gdybym zrobiła listę najbardziej irytujących postaci książkowych, zajęłaby miejsce numer jeden. Jak Anielica z takim bagażem doświadczeń, może zachowywać się na poziomie rozbestwionego przedszkolaka? Trudno było mi zaakceptować epizod, który opowiadał o tym, że postępowanie Anael to tylko i wyłącznie coś na kształt obronnej tarczy, kłującego pancerza, kiedy dla mnie była niczym innym jak tylko przykładem wstecznej ewolucji. Jej wypowiedzi były czymś pośrednim między ciągłym krzykiem, a żałosnymi próbami mądrej wypowiedzi. Podczas mojego pierwszego z nią spotkania zmarszczyłam brwi, potem przeszłam w stan tolerancji zatytułowanej „Może ona się zmieni”, następnie Anael zajmowała się szarpaniem moich nerwów, a na koniec zaczęłam zgrabnie omijać jej niekończące się krzyki, pretensje, użalanie się i przeróżne żądania (dobrze, że są jeszcze inne postacie) Chętnie obsadziłabym ją w roli tajemniczej dziewczyny, z oczami pełnymi zdarzeń, których normalny człowiek nie byłby w stanie przeżyć, czy doznać. Lecz z drugiej strony takie postacie mogą być miłą odskocznią od skrajności, która ostatnio zapanowała w księgarniach - skaczące na łeb na szyję w ogień dziewczyny i pozbawieni zdrowego rozsądku wojownicy.
Mimo wszystko „Kroniki Niebios” jak na debiut wypadają całkiem dobrze, przy odpowiedniej reklamie może to się stać jedna z popularniejszych książek 2011 roku i fani anielskich istot koniecznie powinni się z nią zapoznać – sądzę, że dyskusje o niej będą zażarte, a opinie bardzo zróżnicowane, książka jest NA RAZIE mało znana, ale przeczytałam już inne opinie i często zdarzają się inne od mojej. Nazrzędziłam się, jednak bardzo podobał mi się zarys historii naszych skrzydlatych i liczę na kolejne części.

sobota, 10 lipca 2010

Opowieści sieroty: W miastach monet i korzeni/The Orphan's Tales: IN the Cities of Coin and Spice - Catherynne M.Valente

Dłuugo się zastanawiałam nad tym, czy to pisać.Tom pierwszy W ogrodzie nocy kupiłam dokładnie 20.06.2009 r (tak, zapisuję takie daty na książkach), a kontynuację, czyli W miastach monet i korzeni porzuciłam w połowie i właśnie niedawno postanowiłam znowu do niej wrócić, hm. 

Może jestem w jakiś sposób ograniczona, może za głupia, może brak mi wyobraźni, może brak mi logiki, która jednak kryje się pod tymi wszystkimi abstrakcyjnymi historiami, może jestem za nerwowa, ale ta książka drażniła mnie momentami okropnie. Kiedy bohaterowie już wszystko wiedzieli, ja dalej byłam nie wiadomo gdzie, wracałam do wcześniejszych rozdziałów, kartkowałam, moje oczy prześlizgiwały się po literach dalej nie widząc nic konkretnego. Ile ja się namęczyłam, ile nastękałam, z tym światłem Gwiazd zamiast krwi po jakimś czasie już w ogóle mi się pomieszało, a gdzieś na początku, kiedy mąż zjadał swoją żonę, z detalicznymi i jakże sugestywnymi opisami tego, jak wylizywał jej kruche kosteczki, to czułam się dziwnie.
Miałam ochotę dosłownie wyrywać włosy z głowy, czym średnio bym sobie ulżyła, BO ostatnio byłam u fryzjera. W żadnej recenzji nie pisze, że chwile z tą książką to będzie jak kilka dni z sadystą i masochistą w jednym.Momentami czułam się, jakby strony wysysały ze mnie energię, a gdy z głośnym trzaskiem zamknęłam książkę i wściekle rzuciłam na półkę nie doznałam ulgi, wręcz przeciwnie - "ona będzie mnie dręczyć" pomyślałam, tak więc zmusiłam się do uspokojenia nerwów, skupiłam, dotarłam malutkimi kroczkami do końca i... no i zrobiło mi się przykro. Zdałam sobie sprawę, że podczas moich aktów użalania się nad sobą, pocierania nerwowo głowy czy stukaniem okładką w czoło Opowieści sieroty powoli, z gracją, rzuciły na mnie czar, permanentny urok, powłokę.Gdzieś w głębi mnie wyrył się ten magiczny i kunsztowny klimat, przez który aż trudno teraz spoglądać na otaczającą mnie codzienność i którego nie pozbędę się nigdy, nawet jakbym tego bardzo chciała.


Czy polecić? Nie wiem, trudno mi powiedzieć, czy odczujecie to samo. Mogę jedynie zagwarantować barwny język, kwieciste metafory i wielopoziomową przygodę. Czy to dobra książka dla młodszych? Też nie wiem. Trudno mi już teraz powiedzieć, czy w wieku 9 czy tam 7 lat chciałabym czytać o chłopcu, który musiał urwać własną rękę, by z jego kości zrobiono monety. (tak, powtórzenia zamierzone) I wiecie co? Chyba lubię, jak mój mózg męczy się i niecierpliwi od nadmiaru zbieżnych informacji, bo mam zamiar sięgnąć po Palimpsest, kolejną powieść Valente... 

Między życiem i śmiercią, snem i jawą, przy dworcu kolejowym poza krańcami świata znajduje się miasto Palimpsest. Trafienie do niego jest cudem, tajemnicą, darem i przekleństwem; podróż jest zastrzeżona dla tych, którzy zawsze wierzyli, że istnieje jeszcze inny świat poza tym, który na co dzień postrzegamy. Ci, który dane jest do niego trafić, zostają naznaczeni - po upojnej nocy na ich skórze pojawia się wytatuowana mapa cudownego miasta. Do tego królestwa pociągów-widm, lwich kapłanów, żywych kanji i kanałów pełnych śmietanki przybywa czworo podróżnych: Oleg - ślusarz z Nowego Jorku; November - pszczelarka; Ludovico - introligator, specjalista od oprawiania białych kruków; i młoda Japonka imieniem Sei. Każde z nich straciło coś ważnego - żonę, kochanka, siostrę, cel w życiu. to, co znajdą w Palimpseście, przejdzie ich najśmielsze wyobrażenia.

Cudownie napisany i zachwycająco pomysłowy Palimpsest to książka dla wszystkich tych, którzy kochają stare mapy i odczuwają tęsknotę na dźwięk turkoczącego nocą pociągu. Współczesne arcydzieło, opowiedziane niepowtarzalnym głosem i z wyjątkową wrażliwością.

Opowieści sieroty wprowadziły czytelników w niepowtarzalny i odurzający świat wyobraźni Catherynne M. Valente. Tym razem autorka tworzy lirycznie erotyczne miejsce magiczne, w którym groteska miesza się z pięknem, a podróż do niego zaczyna się od pocałunku nieznajomego. 



Szczerze powiem, że trochę się zmęczyłam, by jako tako określić moje własne odczucia i ubrać je w słowa, wyszło kulawo chyba. 
A na koniec muszę powiedzieć (już nie widziałam, gdzie to wcisnąć) że cykl książek z cyklu Uczta wyobraźni charakteryzują się przepięknymi okładkami, serio, jedna w jedną mi się podobają ;d
  
Wracam do Kronik Świata Wynurzonego, które zapowiadają się świetnie.


EDIT: Jak tak czytam to, co napisałam, to jestem pod wrażeniem (nie, raczej jestem zażenowana) tym, że mój umysł potrafi być tak okropnie chaotyczny, albo... nie wiem, ta książka podziałała na mnie strasznie! Aż się zdziwie, że ktoś skomentuje.

czwartek, 8 lipca 2010

[12] Licia Troisi - Kroniki Świata Wynurzonego 2 - Misja Sennara


Uff jak dawno mnie tu nie było! Zaniedbałam bloga strasznie, myślałam, że w te wakacje będę miała więcej czasu na recenzje, no ale dobra, właśnie przed chwilą skończyłam drugi tom Kronik Świata Wynurzonego. Pierwszą (Nihal z Krainy Wiatru) przeczytałam jakiś czas temu i moja ocena wahała się między dobrą a średnią, dlatego że główna, rozwydrzona do bólu bohaterka denerwowała nudną już po jakimś czasie przekornością.

lecz całokształt był ogólnie dobry, w sumie...

W tomie drugim Sennar, najlepszy przyjaciel naszej ostatniej na tym świecie pół-elfki, czyli Nihal, wyrusza do zapomnianego przez lata Świata Zanurzonego, by tam szukać pomocy w wojnie z niepokonanym Tyranem, w czym jest duży problem -  nikt nie ma stu procentowej pewności, czy ten kraj w ogóle istnieje aż do tej pory. 

Cóż, po recenzji jednego pana na wirtualnej polsce do Misji Sennara podchodziłam dość sceptycznie, od tak, z półki wyciągnęłam, żeby zabić nudę podczas wyjazdu, ale ja szczerze powiem, że książka jest dobra, naprawdę dobra. Spełniła wszystkie moje oczekiwania, przede wszystkim (bo na tym zależało mi najbardziej) główna bohaterka stała się prawdziwą wojowniczką z głową na karku, świadomie podejmującą ryzyko, nie tylko po to, by dać ujście nadmiernej energii, owszem, wciąż szuka swojej drogi w świecie maltretowanym wojną i bólem, ale tym razem robi to w sposób o wiele bardziej racjonalny. 

Ogółem Licia Troisi wykonała kawał dobrej roboty i sądzę, że książka jest godna polecenia :) 

Włoszka wydała także Wojny Świata Wynurzonego, ktoś czytał? Bo tak się właśnie nad nią zastanawiam, kiedy patrzę na ostatni tom kronik, leżacy sobie na biurku ;p

No i właśnie, moje najważniejsze pytanie, które pod pretekstem recenzji chcę zadać: Do kupujących na dobraksiazka.net, ja właśnie chciałam zrobić tam zakupy, ale od kiedy można załapać się na darmowy odbiór ? (czyli w Matrasie, mam tam niedaleko) Trzeba kupić książki za określoną cenę, czy niekoniecznie?Z góry dzięki za odpowiedź.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

[11] Richelle Mead - Melancholia sukuba

Tytuł oryginału: Succubus blues 

Na tę książkę w ogóle się nie szykowałam. Po prostu była pod ręką ( a właściwie pod myszką, jako e-book).  Musiałam się czymś pocieszyć po przeczytaniu Miasta szkła, a że w  Melancholii sukuba autorstwa Richelle Mead występowały nefilim...

O czym melancholia jest, chyba każdy z grubsza już wie, ale żeby ładnie wyglądało, napiszę :P - książka jest pisana z punktu widzenia Georginy Kincaid, która stara się łączyć swoje dwa wcielenia - pracownicy w pobliskiej księgarni i deprawującego dusze śmiertelników sukuba. 
Geogrina ma wszystko w zasięgu ręki, może zmieniać postacie, stworzyć ciuchy na zawołanie, oraz kilka innych przydatnych umiejętności, mimo tego, czegoś brakuje naszej wysłanniczce szatana.  

Z początku bardzo polubiłam Georgine, inteligentna, z klasą, błyskotliwym poczuciem humoru, w dodatku zaimponowała mi swym postanowieniem w kwestii ofiar, ALE


Ale jest jedno - w pewnym momencie zbrzydło mi to nieustanne podskakiwanie mężczyzn do  głównej bohaterki. Wiecznie grzeczni, zawsze gotowi na jej przyjście, normalnie rycerze na zamówienie wersja współczesna. Teraz UWAGA, będzie spojler, więc czytacie na własną odpowiedzialność : P Żałowałam, że Georgina nie wyjechała z Romanem, taki romantyczny koniec na pewno by mi się spodobał, ale potoczyło się inaczej - Seth był jednym z tych przesłodkich do bólu rycerzyków i nudno z nim było.... czasem. Poza tym koniec też został  sztucznie rozegrany, jakby autorka na siłę szukała pomysłu, przecież ja Georgine najbardziej ceniłam za to, że szanuje porządnych facetów, naprawdę musiała rezygnować? No tak, w końcu miała powody. KONIEC SPOJLERA.     


Trudno mi było jeszcze obejść taką koncepcję nefilimów (tym bardziej po Mieście szkła) ale to już zależy od wielu innych czynników, większości pewnie to nie przeszkadzało :P

Prócz Georginy bardzo przypadł mi do gustu Carter i Jerome, świetne postacie! 

A czy sięgnę po Podboje sukuba? Nie wiem, sam tytuł średnio mnie zachęca. 


Ogółem mówiąc, Melancholia sukuba to przyjemna książka, która z pewnością nikomu nie zaszkodzi (chyba, że ktoś woli uniknąć scen erotycznych), spokojnie można położyć na nocnej półeczce i rozkoszować pod kołderką :P


Wiem, miałam zrecenzować cykl Dary anioła, ale chyba nie było wystarczającego zainteresowania na taką recenzję.... EDIT: Chyba się jednak myliłam! :P



   

piątek, 18 czerwca 2010

Emma i Ja/ Emma and Me- Elizabeth Flock

Tak na wstępie, LUDZIE, dlaczego nikt mi nie mówi, że dodaję spojlery w nieodpowiednich miejscach! Powinnam je nawet pisać przeźroczystą czcionką. Postaram się wystrzegać tego, ale będzie trudno i czasem pokusa może być silniejsza ode mnie :P (chyba, że nikomu to specjalnie nie przeszkadza ;p


Dobrze... Emma i Ja została napisana przez amerykańską autorkę - Elizabeth Flock, z której "repertuaru" chciałam najpierw przeczytać Krzyk ciszy, no ale tak się złożyło, że wzięłam Emmę. 


Bez zbędnych wstępów powiem jedno - ogromne zaskoczenie. Może się wydawać, że ta etykietka z New York Times'a jest jednym z komercyjnych chwytów, ale książka absolutnie zasługuje na takie wyróżnienie. 


Fabuła skupia się na ośmioletniej Carrie i jej siostrze... Emmie (która swoją drogą jest postacią niesamowicie barwną, pomimo młodego wieku). Dziewczynkom nie jest łatwo w życiu - ojciec został zamordowany w ich własnym domu, a zdesperowana matka, pragnąc utrzymać rodzinę, postanawia ożenić się z Richardem - kimś, kto szybko doprowadzi do kolejnych tragedii ( a może nie tylko on? ) 

Przez prawie długi czas współczułam Emmie, ale okazało się, że to wcale nie jest potrzebne, gdyż Emma zjawia się i nagle znika, zajęta własnymi planami  -> dopiero, gdy przeczytacie ostatnie strony dowiecie się, dlaczego te słowa są aż tak ważne.

Może nie opisałam tego zbyt ciekawie, ale musicie uwierzyć, że trudno jest to wszystko streścić, by nie zdradzić Wam "haczyka". A jeżeli już postanowicie zacząć Emmę, to mogę dodać jedno - z początku, ba, nawet w połowie myślałam "O co biega? Taka fajna miała być, a nic się ciekawego nie dzieje!" ale im dalej, tym lepiej. Jest wiele mocnych scen, oddziałujących na moje myśli i wyobraźnię. Po przeczytaniu ostatnich słów byłam pod wrażeniem talentu autorki, która wręcz  zabawiła się czytelnikiem (w pozytywnym sensie) nie wyolbrzymia, nie pozwala naprowadzić nas na prawdziwy trop, a w dodatku potrafiła wzbudzić we mnie uczucia, pomimo niezbyt dużej objętości.


Następna recenzja za niedługo, a będzie to Miasto szkła (właściwie cały cykl Dary anioła), które zostawiłam w połowie, ponieważ chciałam pomóc zmuszonej do siedzenia w domu przyjaciółce (pożyczyłam) :)

Pozdrawiam i jeszcze raz zachęcam do przeczytania Emmy! Będziecie zadowoleni z tego spotkania.

wtorek, 15 czerwca 2010

[9] Carlos Ruiz Zafón - Cień wiatru


Po wielu obietnicach typu "następnym razem wypożyczę Cień wiatru" książka wreszcie trafiła do mnie. Była to w pewnym sensie pozycja obowiązkowa, w końcu tylu ludzi już przeczytało.  
No więc z dźwiękiem telewizora w tle (który włączam ostatnio coraz rzadziej) i włosami prosto po wysuszeniu, przystępuję do recenzji, co swoją drogą wcale łatwe nie będzie. 
Wszystko zaczyna się od wizyty Daniela i jego ojca na Cmentarzu Zapomnianych Książek, chłopak wybiera lekturę o dość romantycznej nazwie, a mianowicie Cień wiatru autorstwa Juliana Caraxa (nie wiem jak Wam, ale to nazwisko strasznie mi się spodobało :P )  
Daniel, zauroczony wybraną przez siebie opowieścią, postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o Julianie i reszcie jego książek, problem w tym, że Cień wiatru jest ostatnim egzemplarzem. 


Początek podobał mi się bardzo, ale tak poza tym, chciałabym wspomnieć o pewnym cytacie:

Każda znajdująca się tu książka, każdy tom, posiadają własną duszę. I to zarówno duszę tego, kto daną książkę napisał, jak i dusze tych, którzy tę książkę przeczytali i tak mocno ją przeżyli, że zawładnęła ich wyobraźnią.
  
Przeczytałam ten fragment chyba z kilka razy, dlatego, że podobne zdanie widnieje w nagłówku mojego bloga, a przecież Cienia wiatru wcześniej nie czytałam... dziwne :| 


 Jedno z moich ulubionych zdjęć w Cieniu , zrobionych przez Francesc'a Catala - Roce

Tak czy inaczej, wracając do recenzji - pierwsze rozdziały nie pozwalały oderwać moich rąk od tej książki, ale potem było ciężko. Najbardziej zmierzły mi te patetyczne dialogi, czułam się tak, jakbym kopała dół w  30 stopniach gorąca. Denerwowały mnie też miejscami detaliczne opisy życiorysów postaci  praktycznie drugoplanowych, jakoś nużyły mnie strasznie i nie miało to nic wspólnego z konkretnymi historiami postaci w Uzdrowicielu.  

Tak, męczące, kwieciste do bólu dialogi zalazły mi trochę za skórę, ale nie miałam za to nic przeciwko długim opisom - to one praktycznie stworzyły klimat książki, razem z tłem pod postacią Barcelony :) No, a jak przeczytałam zakończenie, to w sumie mogłam wybaczyć autorowi wszystko - byłam pewna, że uczucie Daniela i Bei będzie kolejnym nieszczęściem  (których pełno było w Cieniu, zwłaszcza tych miłosnych)
A tak na koniec, mogę napisać, że następną książką Carlosa, którą przeczytam, będzie raczej Marina. Ale to już plany na przyszłość w sumie :)

"Miała suknię barwy kości słoniowej, a w oczach zapowiedź świata(...)"


PS (czyli pytanie do tych fajnych-aktywnych :P )


Zastanawiałam się nad tym, czy przed każdą recenzją nie pisać dodatkowych informacji (ilość stron, wydawnictwo, etc.) może to bardziej PROFESJONALNE :D ? 

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Krwiopijcy/Bloodsucking Fiends - Christopher Moore


 (moja okładka była fioletowa, ale mniejsza ; > )
Coraz głośniej ostatnio robi się o "Ssij, mała, ssij" (drugiej części Krwiopijców), no więc pomyślałam... czemu nie. Pierwsza część kurzy się w szafce już od jakiegoś zeszłego roku, dostałam ją od taty, mówił, że wampiry na trochę mniej poważnie, niby sięgnęłam po książkę wcześniej, ale jakoś bez entuzjazmu. TERAZ się przyłożyłam! 
Mogę otwarcie powiedzieć, że Krwiopijcy byli miłym zaskoczeniem. Akcja odbywa się San Francisco, a autor tak sprytnie operuje swoją fabułą, że aż trudno było mi uwierzyć, że ta historia jest tylko i wyłącznie fantazją. No i wreszcie tajemniczą stroną jest kobieta, a nie wyidealizowany, enigmatyczny chłopak, otoczony woalem mroku widocznym na kilometry.
Postacie są prześwietne, naturalne, nie popisują się ckliwością i romantycznością tam, gdzie nie potrzeba, a jeśli ktoś spyta mnie o zdanie, to najbardziej polubiłam Jody i Tommiego, przywiązali się do siebie, nie wymyślają melodramatycznych problemów pod tytułem  "czy można związać się z wampirem" i odwrotnie - chcą być ze sobą, nie zastanawiają się po nocach, czy tak powinno być.
I dodam jeszcze jedno - pomimo, że Krwiopijcy są pisani raczej na 'wesoło' akcja rozwija się przyjemnie, autor doszukuje się komicznych sytuacji w najmniej oczekiwanych momentach i wcale nie jest tak, że w każdym wydarzeniu musi się zdarzyć coś strasznie zabawnego. Christopher Moore po prostu bawi się swoją historią w przyjemny sposób i nie przekracza pewnych granic (no może trochę :P .... ale czasem! i jak ktoś specjalnie boi się przekleństw) 
Na koniec chciałam podziękować wszystkim za komentarze :),  dzięki Wam mam jeszcze większą ochotę wchodzić tutaj i dodawać swoje amatorskie opinie! 

piątek, 4 czerwca 2010

Uzdrowiciel/The Healer - Sharon Sala

Uzdrowiciel to jedna z tych książek, które kupiłam na tzw "żywca" - nigdy wcześniej o nim nie słyszałam, a jednak kupiłam go podczas tych przypadkowych wypadów do Empiku. 
Miała to być lektura od tak, dla zabicia czasu, niczego więcej się nie spodziewałam zbytnio. 

Jonah Szary Wilk, czyli jeden z naszych głównych bohaterów, pojawił się pewnego wiosennego dnia w małej osadzie na Alasce, a pojawił się nie byle jak - został przyniesiony przez wilczycę jako małe dziecko. 

Sam fakt, że pierwsze rozdziały odbywają się na Alasce tworzy pewien specyficzny klimat - ośnieżone korony górskich szczytów, szmaragdowe wzgórza lasów otulonych mgłą i to rześkie powietrze, w dodatku autorka w przyjemny sposób stara się zaciekawić czytelnika mieszkańcami osady opisując ich życie, charaktery i co ważniejsze, wcale mnie to nie znudziło - Sharon Sala pisze konkretnie i na temat. 

Jest jednak pewien problem, którzy przysporzy Jonah'owi wielu zmartwień, otóż chłopak posiada niezwykłą moc uzdrawiania i komunikowania ze zwierzętami, a w pobliżu jest wielu ludzi pragnących wykorzystać jego talent, między innymi bogaty Major Bourdain. 
Opowieść trzyma w napięciu, ma klimat i pomimo tego, że jest to zaledwie trzystu stronnicowa książka, potrafiłam bardzo przywiązać się do bohaterów.
Co w Uzdrowicielu urzekło mnie najbardziej? Miłość Lucii i Jonaha - prawdziwa, dojrzała miłość, bez wątpliwości i użalania, za którą oboje są w stanie poświęcić życie, to jest właśnie to, czego brakuje mi w dzisiejszych "młodzieżówkach" (chociaż młodzieżówki i tak kocham i nic tego nie zmieni)  

czwartek, 3 czerwca 2010

[6] Antonia Michaelis - Tygrysi księżyc

Tygrysi księżyc poleciła mi przyjaciółka, a ja, mimo że nie słyszałam wcześniej o tej książce, postanowiłam sięgnąć po nią od razu. Czy było warto? 
Na początek przybliżę fabułę - książka opowiada o przygodzie chłopca Farhada Kamala i jego śnieżnego tygrysa imieniem Nitish, którzy zostali wyznaczeni przez hinduskiego boga Krysznę do uratowania jego córki - księżniczki o wielu imionach.
Historia, można by pomyśleć, dość sztampowa i schematyczna, lecz gdybym miała w fabule każdej książki doszukiwać się czegoś innego, jakiś nowości, która by się jeszcze nie pojawiła, to chyba byłoby trudno :) Ogółem mówiąc, czytając Księżyc postanowiłam zwrócić uwagę przede wszystkim na klimat i słownictwo. 
Momentami opowieść działała na mnie usypiająco, wtedy myślałam, że wypożyczenie tej książki było wielkim błędem. Ale później... później było tylko lepiej. Historia nabrała tempa, główny bohater musiał podejmować coraz to większe wyzwania a ryzyko nieustannie wzrastało. 

Magia Tygrysiego Księżyca jest wręcz namacalna, możemy poczuć zapach kadzideł w hinduskich świątyniach, żar słońca, czy szorstki piasek pustyni Thaar, a wszystko w towarzystwie Farhada i majestatycznego tygrysa z mówiącymi oczami. 
Dodam jeszcze jedno - dzięki wyrafinowanemu słownictwu autorki czytelnik nie ma wątpliwości, że Antonia MIchaelis wie, o czym pisze.

Polecam chyba każdemu. A jeśli ktoś nie ma ochoty zwiedzić Indii na grzbiecie tygrysa, może sięgnąć po Opowieści sieroty :) 


P.S 


Mam problemy z czcionką, poprzednie recenzje kopiowałam z worda, a blogspot chyba nie toleruje takich... mam nadzieję, że nie będzie to zbytnio przeszkadzać. Robię, co mogę.

środa, 2 czerwca 2010

Opowieści sieroty: W ogrodzie nocy/ The Orphan's Tales: In the Night Garden - Catherynne M.Valente



Książka przyciągnęła moją uwagę dzięki okładce. Wszyscy wiemy, że tak się nie robi, ale jednak to pomaga mi wybrać coś odpowiedniego dla siebie wśród sklepowych półek. Książka opowiada o dziewczynce zamieszkującej sułtański ogród. Wszyscy jednak boją się jej, z powodu czarnych cieni, które widnieją wokół jej oczu, nazywana jest demonem i wszyscy starają się unikać „dziwadła”. Lecz pewnego dnia pojawia się chłopiec – syn sułtana, który postanawia odkryć tajemnice opuszczonej sieroty. Okazuje się, że cienie, to tak naprawdę słowa, które układają się w cudowne bajki i różnorodne opowieści.
Po przeczytaniu kilku stron książki Valente moja wyobraźnia rzeczywiście pracowała na pełnych obrotach. Choć muszę przyznać, że niektóre historie były tak niedorzeczne i abstrakcyjne, że w pewnych momentach wszystko chyliło się ku tandecie, jednak były też takie przygody, które zapadły głęboko w moje serce i do których z chęcią wrócę – co jest dużym plusem. Trzeba dodać, że Opowieści sieroty to książka, w której górują opisy, raz przesłodzone, raz wręcz ujmujące – lecz to nie zmienia faktu, że nie powinny po nią sięgać osoby, które łakną nieustannej akcji, nudzą się i irytują nadmiernymi opisami miejsc, sytuacji i wyglądu bohaterów.
Z początku lektura denerwowała mnie trudnymi do zrozumienia i absurdalnymi wydarzeniami, jednak później robiło się coraz lepiej, byłam wtedy oczarowana i pewna tego, że wyprawię się do sklepu po drugi tom. Jednak pod koniec książki znowu zaczęło się wszystko psuć. Valente zaczęła w każdej historii stosować pewien schemat, przez co całokształt stracił trochę na swojej niezwykłości i oryginalności – ktoś przyszedł pomóc komuś i odwrotnie, zdarzenia stawały się coraz bardziej przewidywalne. Kiedy bohatera danej opowieści spotkało coś złego, od razu wiedziałam, że za chwilę pojawi się ktoś, kto pomoże mu w jakiś sposób rozwiązać problem.
Mimo wszystko uważam, że każdy z nas od czasu do czasu potrzebuje przeczytać taką książkę. Nie jestem teraz w stanie dokładnie określić, czy wybiorę się po kolejny tom Opowieści sieroty, może nie będę miała ochoty, a może znowu zapragnę zaczytać się w świat Valente – nigdy nie wiadomo. Lecz powtarzam, każdy z nas potrzebuje od czasu do czasu sięgnąć po coś typu Opowieści sieroty, ponieważ jest to książka w pewnym sensie bardzo zadziwiająca i gdy przeczytamy ostatnie jej słowa orientujemy się, że wszystkie irytujące nas historie w rzeczywistości już nam wcale nie przeszkadzają. Ogółem wrażenie dobre.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...