czwartek, 28 lipca 2011

Sekretny język kwiatów/The Language of Flowers - Vanessa Diffenbaugh

Okładka wręcz krzyczała w moją stronę swoim subtelnym pięknem, wszystko w niej mnie zaintrygowało, wliczając fakt, że to debiut literacki autorki. Jak mogłam nie kupić? Kupiłam. Liczyłam na cudowną historię, wyjątkową, niepowtarzalną i po części to otrzymałam, ale od początku.
Victoria Jones właśnie skończyła 18 lat, nie ma pieniędzy, domu, ani pracy, a jej młodość to tylko nieustanne zmiany rodzin i domów zastępczych. Nienawidzi dotyku innych ludzi i odtrąca ich w strachu przed uczuciami, których nie zna i nie chce poznać. Otwiera się jedynie przy kwiatach, to one potrafią odwzorować jej emocje lepiej niż cokolwiek innego, to jest jej język, sekretny język kwiatów, dzięki nim czytelnik pozna dokładnie historię dziewczyny. A kwiaty Victorii nie wyrażają miłości, jak to było w czasach wiktoriańskich, ale głównie złość, zwątpienie i opuszczenie.
Pomysł na fabułę jest sam w sobie niezwykle oryginalny i nietuzinkowy, ponieważ Victoria posiada rzadki dar do tworzenia pięknych kompozycji kwiatowych, pięknych i w dodatku zmieniających ludzie losy. Widząc niektóre bukiety ślubne od razu potrafiła wszystko przekalkulować żółte róże - zdrada, słoneczniki - fałszywe bogactwo. Ale cała książka przecież nie jest tylko o kwiatach i wiązankach, również co jakiś czas bohaterka uchyla rąbek tajemnicy ze swojej przyszłości i nie, nie wspomina ona każdej rodziny zastępczej, w której zdarzyło jej się mieszkać, tylko jedną, bardzo wyjątkową osobę. Czy ta osoba krzywdziła ją? Tak, nawzajem się krzywdziły, raniły i kochały równocześnie.

"Widziałam, że o tym myśli, próbuje załatać przepaść między ostatecznością moich słów i swoją wizją naszej przyszłości, wypełnić ją kombinacją nadziei i kłamstw. Uświadomiwszy to sobie, poczułam z kolei kombinację litości i zakłopotania."

Autorka w tym czasie snuje aurę pełną oczekiwania i wątpliwości, którą czytelnik oczywiście wyczuwa, ale wciąż ma jednak nadzieję na szczęśliwy koniec. Oczekujemy, aż Victoria zacznie wysyłać wiadomości z białymi różami, gipsówką czy bratkami, a nie lawendą czy suszoną bazylią.

"Ludzie się zmieniają-powiedziała Elizabeth.- ale miłość się nie zmienia."


Książka jest o miłości nie tylko do kwiatów, ale także miłości siostrzanej, między matką a córką, i ostatecznie między mężczyzną a kobietą i naprawdę mało w niej radości. Tutaj radość ukazana jest jako coś ulotnego, przemijającego i jeżeli z własnej winy i upartości odrzucimy ten dar losu, już nigdy do nas nie wróci.


"Będę ją kochać, nawet jeśli ona będzie musiała mnie tego nauczyć."

Główna bohaterka czuje się dobrze tylko wśród kwiatów, w innych przypadkach jest kobietą pełną żalu i nieufności do samej siebie i innych, autodestrukcyjną wręcz, dla której najlepszym wyjściem jest ucieczka, ja wszystko rozumiem, ale do pewnego stopnia. W tej sprawie można mieć tylko pretensje do autorki, która jakby nie wiedziała, co począć, kiedy Victoria dostawała szanse na zbudowanie lepszego życia, miotała się i cofała prawie całą książkę i to dlatego ocena nie jest bardzo dobra, a połowę książki przemęczyłam właściwie. Po prostu za długo to wszystko trwało.

"Z czasem moja toksyczność zniszczy jej perfekcję. Wypłynie z mojego ciała, a ona połknie ją z zachłannością i naiwnością."

Język kwiatów ukazany w takiej historii jest naprawdę smakowitym kąskiem, który rzadkością jest spotkać w innych książkach. Rozkwitające uczucia, miłość,tęsknota, kwiatowe wiadomości zmieniające przeznaczenie i dużo, dużo więcej jest tutaj zawarte, a wszystko czeka na Was, mimo wszystkich wad warto sięgnąć po zmuszającą do refleksji pozycję, gdzie zarówno przyszłość, teraźniejszość i przeszłość łączą się we wspaniałej kompozycji.

"Może nawet niechciana i niekochana, mogłam dawać miłość jak inni"

4.5/6 dobra

 "The Language of Flowers" - Vanessa Diffenbaugh; Wydawnictwo Świat Książki 2011, 400 stron; literatura amerykańska, przekład - Małgorzata Miłosz

*teraz drobne informacje dla zainteresowanych - za niedługo wyjeżdżam na dwa tygodnie,więc mogę będę rzadziej na Waszych blogach :)

poniedziałek, 25 lipca 2011

Całując grzech/Kissing Sin - Keri Arthur

Całując grzech to już drugi tom cyklu Zew nocy, który liczy sobie aż 9 tomów i jak pierwsza część wywarła na mnie dość... średnie wrażenie, tak druga (czego nigdy bym się nie spodziewała) nadrobiła zaległości.
Pół wilkołak, pół wampir Riley Jenson budzi się naga i zakrwawiona w laboratorium, a co gorsze - nie pamięta nic z ostatniego tygodnia, dlaczego się tu znalazła, ani kto jej to wszystko zrobił. Wraz z pewnym zmiennokształtnym o imieniu Kade udaje im się uciec z ośrodka badań, które, jak się okazuje, zajmuje się krzyżowaniem gatunków i tworzeniem nowych, ulepszonych takimi umiejętnościami jak szybkość, siła, czy niewidzialność.A to dopiero początek intrygi czekającej na Riley i Departament, są osoby, które mogą udzielić informacji, ale nie za darmo, sprawa staje się coraz bardziej niebezpieczna i trzeba będzie dostać się do wpływowych, zamkniętych kręgów przestępczych.
Tom pierwszy w porównaniu z drugim wypada naprawdę słabo, tutaj wszystko jest ulepszone, nabiera nowej jakości, zaczynając od portretów psychologicznych postaci kończąc na dopieszczeniu wielu szczegółów i całej fabuły. Zaimponowała mi autorka, to trzeba przyznać, miałam ogromne wątpliwości, ale rozwiały się one już wraz z pierwszymi stronami - mój sceptycyzm i nieufność szybko zamieniły się w niezaspokojoną, denerwującą czasami ciekawość.
Pisząc, że fabuła opiera się głównie na śledztwie wokół nielegalnych badań genetycznych jest dużym błędem z mojej strony, bo życie miłosne naszej Riley obfituje przecież w różniste perypetie. Po pierwsze nasza bohaterka dowiaduje się, że prawdopodobnie będzie mogła zajść w ciążę, co byłoby dla niej wspaniałą wiadomością gdyby nie Misha. Otóż jej były kochanek próbuje wykorzystać całą sytuację, martwi się tym, że za niedługo może umrzeć, a chce pozostawić po sobie jakąś cząstkę. Czy za jego postępowaniem kryje się jakieś głębsze uczucie? Riley nie chce mu ufać, ale Misha może być kluczem do rozwiązania zagadki i uratowaniem wielu gatunków przed śmiercią. Po drugie związek Riley z Quinnem ma za wiele wad, by dalej go kontynuować - dzięki zmiennokształtnemu wilkołaczyca zaczęła jeszcze bardziej pragnąć takich uczuć jak troska, opiekuńczość i czułość, czego Quinn ze swoimi uprzedzeniami nie będzie w stanie jej dać. Do tego wszystkiego wtrąca się jeszcze Departament, gdzie namawiają Riley na zostanie strażniczką.

Jak widać, te 429 stron to piekielnie ciekawa historia, ba, właściwie część historii, bo ja mam wrażenie, że wszystko dopiero przed nami. Jeżeli reszta książek z tego cyklu będzie trzymała taki poziom, to ilość tomów rzeczywiście cieszy. Autorka staje się coraz lepsza, nie można tu liczyć na wieczną miłość i równie wieczne wyznania, bo nasza bohaterka jest wilkołakiem pełnym nieposkromionych żądz i wciąż szuka swojego życiowego partnera, co wilkołakom zajmuje nawet całe życie. 
Czy Riley zgodzi się na szkolenie? Czy da Quinnowi drugą szansę, a może jednak postanowi spróbować z Kellenem, władczym alfą? Jedno jest pewne - trzeba jak najszybciej unicestwić człowieka, który stoi za nielegalnym klonowaniem i badaniami, bo Riley jako pół wampir, pół wilkołak jest dla niego cenną zdobyczą.  
Na koniec chciałabym znowu pochwalić okładkę, dla porównania dodałam również oryginalną i wystarczy na nią popatrzeć, żeby docenić wydawnictwo.

5.5/6 rewelacja

 "Kissing Sin" - Keri Arthur; Instytut Wydawniczy Erica 2011, 429 stron; literatura australijska, przekład - Kinga Składanowska, drugi tom cyklu Zew nocy/Riley Jenson Guardian 2

Za książkę dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica
*dziękuję wszystkim za nominacje do Lovely Blog Award ale niestety nie wzięłam udziału (jak widać) niedawno była podobna zabawa i cel tej trochę mijał się z celem według mnie :) No ale dziękuję dziewczyny za nominacje! To naprawdę było miłe i mam nadzieję, że zrozumiecie.

środa, 6 lipca 2011

Szamanka od umarlaków - Martyna Raduchowska

Przyznać trzeba, że książki polskich autorów to ja czytam rzadko, bardzo nawet. Ale czas to zmienić, do czego Martyna Raduchowska całkowicie mnie przekonała, otóż dziewczyna wie, jak dogodzić polskiemu czytelnikowi i sądzę, że chyba nie tylko.
Ida pragnie normalnego zycia, domaga sie tego i stanowczo buntuje się przeciw namowom rodziców, którzy zakładają na nią magiczne pułapki, w nadziei, że tkwi w niej chociaż cząstka czarownicy. Tkwi, a jakże! Tylko nie w takim sensie, w jakim chcieliby jej rodzice. Pewnego dnia będąc w szpitalu po nieudanych próbach znalezienia magicznych zdolności Ida zauważa ducha, nie, nie całkiem, nie jest on przezroczysty i w całości, jak reszta, tylko zakrwawiony i bez oka. Czy to spotkanie zniweczy plany Idy na spokojny żywot studentki? Studentki na całkiem zwykłym kierunku, jakim jest psychologia? Prawda okaże się bardziej zawrotna, niż się wszystkim zdaje, Pech już o to zadba i z pewnością coś zamiesza w i tak już problematycznym życiu towarzyszki! Nawet on zamilknie w obliczu konsekwencji, które wynikną później z jego złowieszczego planu. Bo jak się okaże, dziewczyna będzie musiała trochę pomóc nie do końca zmarłemu Jednookiemu, który napatoczył się na nią w szpitalu. A wierzcie mi, daleka droga do tego, zanim Ida się o tym dowie, nawet, jeśli będzie coś przeczuwać.
Książka zaczyna się bardzo przyjemnie, kiedy to główna bohaterka musi wybić swoim rodzicom z głowy wizje córki jako znanej w magicznym świecie czarownicy i co ważniejsze - jak najdalej uciec od wszystkiego, co nadprzyrodzone. W pewnym sensie jej się  udaje, ale jak to w życiu zwykle bywa, nie wszystko jest idealne, a Ida jest notorycznie wręcz atakowana przez duchy (i nie tylko). Do tego przyczepiła się do niej harpia Joanna, która na zmianę skrzeczy i płonie w ogniach piekielnych, aż trzeba było kupić zasłony do okien!
Muszę powiedzieć, że to chyba pierwsza książka w takich klimatach, jaką zdarzyło mi się czytać - umarli, zaświaty, druga strona lustra, rytuały, łapanie snów i wiele, wiele innych. Autorka poradziła sobie w tej gamie pomysłów świetnie, wszystko współgra ze sobą, jest połączone w solidną, przemyślaną całość. Najbardziej zaiponował mi sposób, w jaki manipulowała schematami, ubarwiała je według swojego uznania ze smakiem - wspaniale, po prostu to było cudowne! Do tej pory jestem pod wrażeniem, że poradziła sobie ze swoim pomysłem i należycie go rozbudowała, co jakiś czas dodając czegoś nowego i oryginalnego. Brawa!
Tytuł może wydać się odrobinę złowrogi, lecz okładka autentycznie przyciąga, odzwierciedla ciekawe i błyskotliwe wnętrze opowieści, ogółem - jest na czym oko zawiesić. Książka Martyny Raduchowskiej była dla mnie prawdziwą przygodą, od samego początku, jak tylko Ida dostała list od podejrzanie długo żyjącej ciotki Tekli, naprawdę trudno mi opisać wrażenia, które czekały na mnie w czasie lektury, to było niesamowite! Pani Raduchowska trzymała się konsekwentnie swojego stylu pisania, co tylko świadczy o jej umiejętnościach.
Miałam dać ocenę troszkę niższą, ale nie zrobiłam tego, ponieważ nie mogę przestać myśleć o tej książce! No i trzeba przyznać, że końcówka trochę mnie zawiodła, myślałam że Ida będzie bardziej domyślna po tylu mrożących krew w żyłach sytuacjach, poza tym autorka pozwoliła, by Pech Idy stał się wręcz pracoholikiem, co w połączeniu z otaczającymi ją duchami, przeróżnymi światami i diabłami prosto z ogni piekielnych mogło pozbawić tchu. Ale ta mała przywara nie zatrze dobrego, bardzo dobrego wrażenia i ocena wciąż rewelacyjna, więc to coś znaczy, drogi czytelniku!
Daj się porwać tej niesamowitej historii, podróżuj z Idą, Gryzakiem i jej Pechem między światami, wrażenia gwarantowane. Jak medium niezadowolone ze swojego zawodu i z awersją do duchów ma czerpać przyjemność z życia? A co ważniejsze, czy poradzi sobie jako szamanka od umarlaków, skoro przez 19 lat była uznawana za czarną owcę znanej rodziny Brzezińskich? I czy ma prawo traktować magię jako nieprzyjemne wspomnienie z dzieciństwa? Bardzo wątpliwe, skoro zwykłe zlecenie dla Idy przekształca się w piekło (dosłownie!) Musicie sami się przekonać, a ja szczerze zachęcam, bo naprawdę nie sposób opisać tego, co działo się w tej książce, realizacja pomysłu, sugestywne opisy i ogólnie cała historia nie zawiodą was z pewnością. Błagam o kolejną część! Naprawdę nie mogę przestać myśleć o tej książce, to była jedna z najlepszych, jakie zdarzyło mi się czytać ostatnimi czasy.
Ocena: 6/6 majstersztyk

"Szamanka od umarlaków" - Martyna Raduchowska; Wydawnictwo Fabryka Słów 2011, 402 strony; literatura polska.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu/Rangers Apprentice. The Ruins of Gorlan - John Flanagan

Tak, dobrze podejrzewacie, jednak są jeszcze tacy jak ja, którzy dopiero co zaczęli serię Zwiadowców, albo w ogóle nawet po nią nie sięgnęli! Z jednej strony to dobrze, najlepsze przede mną, a z drugiej strony dość wstydliwe, że można było aż tyle zwlekać.
Baron Arald, pan na zamku Redmont piętnaście lat temu przyjął pod swoje skrzydła czwórkę sierot  - Willa, Horace'go,Alyss i Jennę. My poznajemy ich w kluczowym momencie ich życia, czyli Dniu Wyboru, kiedy to muszą wybrać swoją wymarzoną profesję. Wszyscy są pewni swego, tylko nie Will, którego najprawdopodobniej czeka praca w polu zamiast kształcenie się pod okiem mistrza. Chłopak pragnie zostać rycerzem, co miałoby być swego rodzaju hołdem do ojca - zmarłego w bitwie z Morgarathem i jego bandą wargali. Ale jak się okazuje, los miał co do niego inne plany, ponieważ zostaje uczniem Halta, zwiadowcy, na którego każdy podejrzliwie spogląda. Co się dziwić? Zawód zwiadowcy jest wręcz czymś legendarnym, podejrzanym i naprawdę mało kto o nich wie, słyszy się, że potrafią nawet stawać się niewidzialni.
Świat przedstawiony jest mało skomplikowany, a jednak barwny, gdzie każdy z nas czułby się jak w domu. Właściwie to cała książka jest taka - niewymagająca i ciekawa zarazem, a czy to nie jest najlepsza kompozycja? Autor dał swojemu czytelnikowy wszystko, co mógł, czyli swoją wyobraźnię i cudownie zadbaną historię, to się ceni panie Flanagan!
Bohaterowie mają wyraźnie zarysowane osobowości, są przesympatyczni, przez co łatwo się do nich przywiązać. Posunięciem na medal było to, że akcja nie skupia się wyłącznie na Willu, ale także na Horace'u, który w Szkole Rycerskiej nie ma lekko. Ciężkie treningi go wykańczają, tak samo jak parę starszych uczniów, którzy wybrali sobie go za cel w prześladowaniu -  pobyt Horacego w szkole jest poważnie zagrożony.
"Ruiny Gorlanu" to świetnie napisana opowieść o przyjaźni, poświęceniu, sile wewnętrznej bohaterów i trudzie w podejmowaniu własnych decyzji. Może się wam wydawać, że to po prostu poprawna, byle jaka książka, historia w schemacie 'od zera do bohatera' ale autor zadbał o to, by książka niosła przesłanie i nadał jej należytej głębi. Aż nie mogę doczekać się, co będzie dalej, skoro przede mną jeszcze 9 tomów, a pierwsza część, która jest zaledwie początkiem już mnie zachwyciła.  John Flanagan zawsze marzył o napisaniu książki i to własnie seria o Zwiadowcach przyniosła mu  popularność, a jest to sława jak najbardziej zasłużona.
Polecam, książka w profesjonalny sposób dostarcza nam rozrywki, a to przecież dopiero pierwsza część, tylko zalążek tego, co czeka nas dalej. Więc jeżeli są jeszcze jakieś niedowiarki, niezdecydowane, czy jednak przeczytać, to ja zdecydowanie zachęcam! Nie ma na co czekać! Will rozpoczynając szkolenie na zwiadowcę daje początek bardzo wciągającym wydarzeniom, które czekają na waszą uwagę.


Ocena: 5/6 bardzo dobra

"The Ruins of Gorlan" - John Flanagan; Wydawnictwo Jaguar 2009, 350 stron; literatura australijska, przekład - Stanisław Kroszczyński, pierwszy tom serii Zwiadowcy/Rangers Apprentice
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...