czwartek, 28 lipca 2011

Sekretny język kwiatów/The Language of Flowers - Vanessa Diffenbaugh

Okładka wręcz krzyczała w moją stronę swoim subtelnym pięknem, wszystko w niej mnie zaintrygowało, wliczając fakt, że to debiut literacki autorki. Jak mogłam nie kupić? Kupiłam. Liczyłam na cudowną historię, wyjątkową, niepowtarzalną i po części to otrzymałam, ale od początku.
Victoria Jones właśnie skończyła 18 lat, nie ma pieniędzy, domu, ani pracy, a jej młodość to tylko nieustanne zmiany rodzin i domów zastępczych. Nienawidzi dotyku innych ludzi i odtrąca ich w strachu przed uczuciami, których nie zna i nie chce poznać. Otwiera się jedynie przy kwiatach, to one potrafią odwzorować jej emocje lepiej niż cokolwiek innego, to jest jej język, sekretny język kwiatów, dzięki nim czytelnik pozna dokładnie historię dziewczyny. A kwiaty Victorii nie wyrażają miłości, jak to było w czasach wiktoriańskich, ale głównie złość, zwątpienie i opuszczenie.
Pomysł na fabułę jest sam w sobie niezwykle oryginalny i nietuzinkowy, ponieważ Victoria posiada rzadki dar do tworzenia pięknych kompozycji kwiatowych, pięknych i w dodatku zmieniających ludzie losy. Widząc niektóre bukiety ślubne od razu potrafiła wszystko przekalkulować żółte róże - zdrada, słoneczniki - fałszywe bogactwo. Ale cała książka przecież nie jest tylko o kwiatach i wiązankach, również co jakiś czas bohaterka uchyla rąbek tajemnicy ze swojej przyszłości i nie, nie wspomina ona każdej rodziny zastępczej, w której zdarzyło jej się mieszkać, tylko jedną, bardzo wyjątkową osobę. Czy ta osoba krzywdziła ją? Tak, nawzajem się krzywdziły, raniły i kochały równocześnie.

"Widziałam, że o tym myśli, próbuje załatać przepaść między ostatecznością moich słów i swoją wizją naszej przyszłości, wypełnić ją kombinacją nadziei i kłamstw. Uświadomiwszy to sobie, poczułam z kolei kombinację litości i zakłopotania."

Autorka w tym czasie snuje aurę pełną oczekiwania i wątpliwości, którą czytelnik oczywiście wyczuwa, ale wciąż ma jednak nadzieję na szczęśliwy koniec. Oczekujemy, aż Victoria zacznie wysyłać wiadomości z białymi różami, gipsówką czy bratkami, a nie lawendą czy suszoną bazylią.

"Ludzie się zmieniają-powiedziała Elizabeth.- ale miłość się nie zmienia."


Książka jest o miłości nie tylko do kwiatów, ale także miłości siostrzanej, między matką a córką, i ostatecznie między mężczyzną a kobietą i naprawdę mało w niej radości. Tutaj radość ukazana jest jako coś ulotnego, przemijającego i jeżeli z własnej winy i upartości odrzucimy ten dar losu, już nigdy do nas nie wróci.


"Będę ją kochać, nawet jeśli ona będzie musiała mnie tego nauczyć."

Główna bohaterka czuje się dobrze tylko wśród kwiatów, w innych przypadkach jest kobietą pełną żalu i nieufności do samej siebie i innych, autodestrukcyjną wręcz, dla której najlepszym wyjściem jest ucieczka, ja wszystko rozumiem, ale do pewnego stopnia. W tej sprawie można mieć tylko pretensje do autorki, która jakby nie wiedziała, co począć, kiedy Victoria dostawała szanse na zbudowanie lepszego życia, miotała się i cofała prawie całą książkę i to dlatego ocena nie jest bardzo dobra, a połowę książki przemęczyłam właściwie. Po prostu za długo to wszystko trwało.

"Z czasem moja toksyczność zniszczy jej perfekcję. Wypłynie z mojego ciała, a ona połknie ją z zachłannością i naiwnością."

Język kwiatów ukazany w takiej historii jest naprawdę smakowitym kąskiem, który rzadkością jest spotkać w innych książkach. Rozkwitające uczucia, miłość,tęsknota, kwiatowe wiadomości zmieniające przeznaczenie i dużo, dużo więcej jest tutaj zawarte, a wszystko czeka na Was, mimo wszystkich wad warto sięgnąć po zmuszającą do refleksji pozycję, gdzie zarówno przyszłość, teraźniejszość i przeszłość łączą się we wspaniałej kompozycji.

"Może nawet niechciana i niekochana, mogłam dawać miłość jak inni"

4.5/6 dobra

 "The Language of Flowers" - Vanessa Diffenbaugh; Wydawnictwo Świat Książki 2011, 400 stron; literatura amerykańska, przekład - Małgorzata Miłosz

*teraz drobne informacje dla zainteresowanych - za niedługo wyjeżdżam na dwa tygodnie,więc mogę będę rzadziej na Waszych blogach :)

poniedziałek, 25 lipca 2011

Całując grzech/Kissing Sin - Keri Arthur

Całując grzech to już drugi tom cyklu Zew nocy, który liczy sobie aż 9 tomów i jak pierwsza część wywarła na mnie dość... średnie wrażenie, tak druga (czego nigdy bym się nie spodziewała) nadrobiła zaległości.
Pół wilkołak, pół wampir Riley Jenson budzi się naga i zakrwawiona w laboratorium, a co gorsze - nie pamięta nic z ostatniego tygodnia, dlaczego się tu znalazła, ani kto jej to wszystko zrobił. Wraz z pewnym zmiennokształtnym o imieniu Kade udaje im się uciec z ośrodka badań, które, jak się okazuje, zajmuje się krzyżowaniem gatunków i tworzeniem nowych, ulepszonych takimi umiejętnościami jak szybkość, siła, czy niewidzialność.A to dopiero początek intrygi czekającej na Riley i Departament, są osoby, które mogą udzielić informacji, ale nie za darmo, sprawa staje się coraz bardziej niebezpieczna i trzeba będzie dostać się do wpływowych, zamkniętych kręgów przestępczych.
Tom pierwszy w porównaniu z drugim wypada naprawdę słabo, tutaj wszystko jest ulepszone, nabiera nowej jakości, zaczynając od portretów psychologicznych postaci kończąc na dopieszczeniu wielu szczegółów i całej fabuły. Zaimponowała mi autorka, to trzeba przyznać, miałam ogromne wątpliwości, ale rozwiały się one już wraz z pierwszymi stronami - mój sceptycyzm i nieufność szybko zamieniły się w niezaspokojoną, denerwującą czasami ciekawość.
Pisząc, że fabuła opiera się głównie na śledztwie wokół nielegalnych badań genetycznych jest dużym błędem z mojej strony, bo życie miłosne naszej Riley obfituje przecież w różniste perypetie. Po pierwsze nasza bohaterka dowiaduje się, że prawdopodobnie będzie mogła zajść w ciążę, co byłoby dla niej wspaniałą wiadomością gdyby nie Misha. Otóż jej były kochanek próbuje wykorzystać całą sytuację, martwi się tym, że za niedługo może umrzeć, a chce pozostawić po sobie jakąś cząstkę. Czy za jego postępowaniem kryje się jakieś głębsze uczucie? Riley nie chce mu ufać, ale Misha może być kluczem do rozwiązania zagadki i uratowaniem wielu gatunków przed śmiercią. Po drugie związek Riley z Quinnem ma za wiele wad, by dalej go kontynuować - dzięki zmiennokształtnemu wilkołaczyca zaczęła jeszcze bardziej pragnąć takich uczuć jak troska, opiekuńczość i czułość, czego Quinn ze swoimi uprzedzeniami nie będzie w stanie jej dać. Do tego wszystkiego wtrąca się jeszcze Departament, gdzie namawiają Riley na zostanie strażniczką.

Jak widać, te 429 stron to piekielnie ciekawa historia, ba, właściwie część historii, bo ja mam wrażenie, że wszystko dopiero przed nami. Jeżeli reszta książek z tego cyklu będzie trzymała taki poziom, to ilość tomów rzeczywiście cieszy. Autorka staje się coraz lepsza, nie można tu liczyć na wieczną miłość i równie wieczne wyznania, bo nasza bohaterka jest wilkołakiem pełnym nieposkromionych żądz i wciąż szuka swojego życiowego partnera, co wilkołakom zajmuje nawet całe życie. 
Czy Riley zgodzi się na szkolenie? Czy da Quinnowi drugą szansę, a może jednak postanowi spróbować z Kellenem, władczym alfą? Jedno jest pewne - trzeba jak najszybciej unicestwić człowieka, który stoi za nielegalnym klonowaniem i badaniami, bo Riley jako pół wampir, pół wilkołak jest dla niego cenną zdobyczą.  
Na koniec chciałabym znowu pochwalić okładkę, dla porównania dodałam również oryginalną i wystarczy na nią popatrzeć, żeby docenić wydawnictwo.

5.5/6 rewelacja

 "Kissing Sin" - Keri Arthur; Instytut Wydawniczy Erica 2011, 429 stron; literatura australijska, przekład - Kinga Składanowska, drugi tom cyklu Zew nocy/Riley Jenson Guardian 2

Za książkę dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica
*dziękuję wszystkim za nominacje do Lovely Blog Award ale niestety nie wzięłam udziału (jak widać) niedawno była podobna zabawa i cel tej trochę mijał się z celem według mnie :) No ale dziękuję dziewczyny za nominacje! To naprawdę było miłe i mam nadzieję, że zrozumiecie.

środa, 6 lipca 2011

Szamanka od umarlaków - Martyna Raduchowska

Przyznać trzeba, że książki polskich autorów to ja czytam rzadko, bardzo nawet. Ale czas to zmienić, do czego Martyna Raduchowska całkowicie mnie przekonała, otóż dziewczyna wie, jak dogodzić polskiemu czytelnikowi i sądzę, że chyba nie tylko.
Ida pragnie normalnego zycia, domaga sie tego i stanowczo buntuje się przeciw namowom rodziców, którzy zakładają na nią magiczne pułapki, w nadziei, że tkwi w niej chociaż cząstka czarownicy. Tkwi, a jakże! Tylko nie w takim sensie, w jakim chcieliby jej rodzice. Pewnego dnia będąc w szpitalu po nieudanych próbach znalezienia magicznych zdolności Ida zauważa ducha, nie, nie całkiem, nie jest on przezroczysty i w całości, jak reszta, tylko zakrwawiony i bez oka. Czy to spotkanie zniweczy plany Idy na spokojny żywot studentki? Studentki na całkiem zwykłym kierunku, jakim jest psychologia? Prawda okaże się bardziej zawrotna, niż się wszystkim zdaje, Pech już o to zadba i z pewnością coś zamiesza w i tak już problematycznym życiu towarzyszki! Nawet on zamilknie w obliczu konsekwencji, które wynikną później z jego złowieszczego planu. Bo jak się okaże, dziewczyna będzie musiała trochę pomóc nie do końca zmarłemu Jednookiemu, który napatoczył się na nią w szpitalu. A wierzcie mi, daleka droga do tego, zanim Ida się o tym dowie, nawet, jeśli będzie coś przeczuwać.
Książka zaczyna się bardzo przyjemnie, kiedy to główna bohaterka musi wybić swoim rodzicom z głowy wizje córki jako znanej w magicznym świecie czarownicy i co ważniejsze - jak najdalej uciec od wszystkiego, co nadprzyrodzone. W pewnym sensie jej się  udaje, ale jak to w życiu zwykle bywa, nie wszystko jest idealne, a Ida jest notorycznie wręcz atakowana przez duchy (i nie tylko). Do tego przyczepiła się do niej harpia Joanna, która na zmianę skrzeczy i płonie w ogniach piekielnych, aż trzeba było kupić zasłony do okien!
Muszę powiedzieć, że to chyba pierwsza książka w takich klimatach, jaką zdarzyło mi się czytać - umarli, zaświaty, druga strona lustra, rytuały, łapanie snów i wiele, wiele innych. Autorka poradziła sobie w tej gamie pomysłów świetnie, wszystko współgra ze sobą, jest połączone w solidną, przemyślaną całość. Najbardziej zaiponował mi sposób, w jaki manipulowała schematami, ubarwiała je według swojego uznania ze smakiem - wspaniale, po prostu to było cudowne! Do tej pory jestem pod wrażeniem, że poradziła sobie ze swoim pomysłem i należycie go rozbudowała, co jakiś czas dodając czegoś nowego i oryginalnego. Brawa!
Tytuł może wydać się odrobinę złowrogi, lecz okładka autentycznie przyciąga, odzwierciedla ciekawe i błyskotliwe wnętrze opowieści, ogółem - jest na czym oko zawiesić. Książka Martyny Raduchowskiej była dla mnie prawdziwą przygodą, od samego początku, jak tylko Ida dostała list od podejrzanie długo żyjącej ciotki Tekli, naprawdę trudno mi opisać wrażenia, które czekały na mnie w czasie lektury, to było niesamowite! Pani Raduchowska trzymała się konsekwentnie swojego stylu pisania, co tylko świadczy o jej umiejętnościach.
Miałam dać ocenę troszkę niższą, ale nie zrobiłam tego, ponieważ nie mogę przestać myśleć o tej książce! No i trzeba przyznać, że końcówka trochę mnie zawiodła, myślałam że Ida będzie bardziej domyślna po tylu mrożących krew w żyłach sytuacjach, poza tym autorka pozwoliła, by Pech Idy stał się wręcz pracoholikiem, co w połączeniu z otaczającymi ją duchami, przeróżnymi światami i diabłami prosto z ogni piekielnych mogło pozbawić tchu. Ale ta mała przywara nie zatrze dobrego, bardzo dobrego wrażenia i ocena wciąż rewelacyjna, więc to coś znaczy, drogi czytelniku!
Daj się porwać tej niesamowitej historii, podróżuj z Idą, Gryzakiem i jej Pechem między światami, wrażenia gwarantowane. Jak medium niezadowolone ze swojego zawodu i z awersją do duchów ma czerpać przyjemność z życia? A co ważniejsze, czy poradzi sobie jako szamanka od umarlaków, skoro przez 19 lat była uznawana za czarną owcę znanej rodziny Brzezińskich? I czy ma prawo traktować magię jako nieprzyjemne wspomnienie z dzieciństwa? Bardzo wątpliwe, skoro zwykłe zlecenie dla Idy przekształca się w piekło (dosłownie!) Musicie sami się przekonać, a ja szczerze zachęcam, bo naprawdę nie sposób opisać tego, co działo się w tej książce, realizacja pomysłu, sugestywne opisy i ogólnie cała historia nie zawiodą was z pewnością. Błagam o kolejną część! Naprawdę nie mogę przestać myśleć o tej książce, to była jedna z najlepszych, jakie zdarzyło mi się czytać ostatnimi czasy.
Ocena: 6/6 majstersztyk

"Szamanka od umarlaków" - Martyna Raduchowska; Wydawnictwo Fabryka Słów 2011, 402 strony; literatura polska.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu/Rangers Apprentice. The Ruins of Gorlan - John Flanagan

Tak, dobrze podejrzewacie, jednak są jeszcze tacy jak ja, którzy dopiero co zaczęli serię Zwiadowców, albo w ogóle nawet po nią nie sięgnęli! Z jednej strony to dobrze, najlepsze przede mną, a z drugiej strony dość wstydliwe, że można było aż tyle zwlekać.
Baron Arald, pan na zamku Redmont piętnaście lat temu przyjął pod swoje skrzydła czwórkę sierot  - Willa, Horace'go,Alyss i Jennę. My poznajemy ich w kluczowym momencie ich życia, czyli Dniu Wyboru, kiedy to muszą wybrać swoją wymarzoną profesję. Wszyscy są pewni swego, tylko nie Will, którego najprawdopodobniej czeka praca w polu zamiast kształcenie się pod okiem mistrza. Chłopak pragnie zostać rycerzem, co miałoby być swego rodzaju hołdem do ojca - zmarłego w bitwie z Morgarathem i jego bandą wargali. Ale jak się okazuje, los miał co do niego inne plany, ponieważ zostaje uczniem Halta, zwiadowcy, na którego każdy podejrzliwie spogląda. Co się dziwić? Zawód zwiadowcy jest wręcz czymś legendarnym, podejrzanym i naprawdę mało kto o nich wie, słyszy się, że potrafią nawet stawać się niewidzialni.
Świat przedstawiony jest mało skomplikowany, a jednak barwny, gdzie każdy z nas czułby się jak w domu. Właściwie to cała książka jest taka - niewymagająca i ciekawa zarazem, a czy to nie jest najlepsza kompozycja? Autor dał swojemu czytelnikowy wszystko, co mógł, czyli swoją wyobraźnię i cudownie zadbaną historię, to się ceni panie Flanagan!
Bohaterowie mają wyraźnie zarysowane osobowości, są przesympatyczni, przez co łatwo się do nich przywiązać. Posunięciem na medal było to, że akcja nie skupia się wyłącznie na Willu, ale także na Horace'u, który w Szkole Rycerskiej nie ma lekko. Ciężkie treningi go wykańczają, tak samo jak parę starszych uczniów, którzy wybrali sobie go za cel w prześladowaniu -  pobyt Horacego w szkole jest poważnie zagrożony.
"Ruiny Gorlanu" to świetnie napisana opowieść o przyjaźni, poświęceniu, sile wewnętrznej bohaterów i trudzie w podejmowaniu własnych decyzji. Może się wam wydawać, że to po prostu poprawna, byle jaka książka, historia w schemacie 'od zera do bohatera' ale autor zadbał o to, by książka niosła przesłanie i nadał jej należytej głębi. Aż nie mogę doczekać się, co będzie dalej, skoro przede mną jeszcze 9 tomów, a pierwsza część, która jest zaledwie początkiem już mnie zachwyciła.  John Flanagan zawsze marzył o napisaniu książki i to własnie seria o Zwiadowcach przyniosła mu  popularność, a jest to sława jak najbardziej zasłużona.
Polecam, książka w profesjonalny sposób dostarcza nam rozrywki, a to przecież dopiero pierwsza część, tylko zalążek tego, co czeka nas dalej. Więc jeżeli są jeszcze jakieś niedowiarki, niezdecydowane, czy jednak przeczytać, to ja zdecydowanie zachęcam! Nie ma na co czekać! Will rozpoczynając szkolenie na zwiadowcę daje początek bardzo wciągającym wydarzeniom, które czekają na waszą uwagę.


Ocena: 5/6 bardzo dobra

"The Ruins of Gorlan" - John Flanagan; Wydawnictwo Jaguar 2009, 350 stron; literatura australijska, przekład - Stanisław Kroszczyński, pierwszy tom serii Zwiadowcy/Rangers Apprentice

czwartek, 30 czerwca 2011

Z ciemnością jej do twarzy/Darkness Becomes Her - Kelly Keaton

Ta książka to prawdziwy hit, trudno znaleźć ocenę niższą niż 5, a już w ogóle rzadkością jest zła recenzja o niej, raz po raz pojawiała się ta okładka na blogach, a co ważniejsze - wszyscy zachwalali, więc czemu akurat ja muszę mieć jakiś problem? Wierzcie mi, nie jest to żadna przekorność z mojej strony, czy szukanie wad na siłe, dlatego że dokładnie wiem, czemu postanowiłam ocenić ją jako średnią a nie bardzo dobrą.
Zostajemy przeniesieni kilka lat w przeszłość, gdzie Nowy Orlean, zniszczony przez potężne huragany, zwie się teraz Nowym 2. Otoczone woalem tajemnicy i podejrzeń miasto zostało wykupione przez 9 najbogatszych rodów, czyli Novem, wzbudzając jeszcze większe sensacje.
Główna bohaterka, Ari Selkirk, wyróżnia się swoimi srebrnymi włosami, których nie można obciąć ani przefarbować i niewiarygodnie zielonymi oczami. Najczęściej określa siebie w myślach jako (cytuję) 'popieprzoną' lub 'idiotkę', co po jakimś czasie aż raziło w oczy. No ale wróćmy na chwilę do przeszłości Ari, dlatego że jest o czym pisać. Dziewczyna została porzucona jako małe dziecko przez swoją matkę, która w wieku 21 lat popełniła samobójstwo. Żadnej rodziny, zaledwie kilka szczegółów, które Ari nie pomagają w rozwiązaniu zagadki, ale mimo wszystko ma zamiar dotrzeć do prawdy, dowiedzieć się, dlaczego matka popadła w szaleństwo i kto jest jej biologicznym ojcem - nawet nie wiecie, ile problemów się wywiąże z jej śledztwa, tym bardziej że Aristanae (pełne imie bohaterki) musi wyruszyć do Nowego 2, by dowiedzieć się czegokolwiek więcej. Tak więc Ari, 'popieprzona', dziwna siedemnastolatka trafia do centrum miasta, gdzie spotka podobnych sobie, a może nawet  dziwniejszych osobników.
W tej książce znajdziecie wszystko - dodatki romansu, fantasy, akcji, trochę horroru, literatury katastroficznej i przygodowej, mitologię nawet troszeczkę science fiction. Tak więc mamy boginię prosto z mitów, potomkinię meduzy, a jakby tego było mało, autorka dodała magików, wampiry, nawet voodoo się pojawiło w jednej chwili, a ja od razu spytam się - SAME NAWIĄZANIE DO MITÓW NIE WYSTARCZY?? Autorka na siłę stara się wyróżnić i udziwnić Nowy 2, główną bohaterkę oraz resztę postaci, które ją otaczają, z czego wyszło jedno wielkie, ładnie mówiąc, nic. Kelly Keaton osadziła akcję w przyszłości, więc sama obecność mitologicznych bohaterów i nazw w zrujnowanym Nowym Orleanie wystarczyłaby według mnie całkowicie.
Autorka czerpie z przeróżnych źrodeł, czekałam tylko na to, aż wyłoni się jakieś królestwo wróżek albo wilkołaki, co gorsza, my nie wiemy, na co będzie ją stać w kolejnych częściach. Do tego przepychu postaci z różnych gatunków literackich dochodzi jeszcze zawrotny pęd akcji, co było tragicznym zabiegiem -  zdałam sobie sprawę, jak ogromny, bezsensowny chaos panuje w tej opowieści. Ciągle coś się dzieje, problemy i złe wieści nachodzą Ari nieustannie, więc naprawdę trudno wtedy się skupić na relacjach bohaterów, na ich portretach psychologicznych, nie mówiąc już o jakiejś większej głębi przygód w książce, czego oczywiście autorka nie zrobiła.
No właśnie! Nie powiedziałam nic o bohaterach prócz tego, że mają oni naprawdę różne umiejętności i pochodzenie, ale właściwie... nie mogę o nich powiedzieć nic więcej. Nie przywiązałam się do nikogo i pozostałam neutralna do bólu. Wiem, że Ari nadużywa słowa 'idiotka' i 'popieprzona', Sebastian, rzecz jasna, kryje swoje uczucia pod maską obojętności i jak każdy mieszkaniec Nowego 2 ma niejasną przeszłość, Violet została ofiarą autorki, która postanowiła wszystko udziwnić, a o reszcie bohaterów trudno powiedzieć mi coś sensownego, szczerze mówiąc nawet nie pamiętam już ich imion.
Ksiązka ma swoje plusy, właściwie to jest jeden plus - nawiązanie do mitów, to podobało mi się najbardziej i byłoby jeszcze bardziej ciekawe, gdyby autorka skupiła się przede wszystkim na tym.
Nie odradzam, ale też nie polecam, w końcu pojawiło się wiele pozytywnych recenzji, ale dla mnie po prostu taka mieszanka, jaką zaserwowała Kelly Keaton jest nie do przełknięcia. Początek zwiastował to, że spędzę z książką parę miłych dni, a im dalej, tym było gorzej.


Ocena: 2,5/6 poniżej oczekiwań

"Darkness Becomess Her" - Kelly Keaton; Wydawnictwo Znak emotikon 2011, 364 strony; literatura amerykańska, przekład - Anna Gralak, pierwszy tom serii Bogowie i potwory

czwartek, 23 czerwca 2011

Yossa i parę nieszkodliwych faktów o niej

Zostałam zaproszona przez Lenalee do zabawy, za co bardzo dziękuję :) Zabawa zaczęła się dość dawno temu i jestem chyba jedną z ostatnich osób, które piszą o sobie, więc jeżeli ktoś chce dowiedzieć się czegokolwiek więcej, to właśnie ma możliwość :P Ale pamiętajcie, że w paru punktach nie opiszę całej siebie, nie wiem co was zainteresuje, ale lubię pisać o sobie :)

 
1. Na rozgrzewkę zacznę od podstawowych i mało interesujących faktów. Nazywam się Natalia i chodzę do liceum o profilu humanistycznym. Mam 170 cm wzrostu, a moje zdjęcie jest w zakładkach, ale dziwnie rozmazane, bardziej podobna do siebie jestem na zdjęciu profilowym na Facebooku, którego też dodałam w zakładkach. Najlepiej w szkole radzę sobie z językami obcymi, a z resztą przedmiotów... różnie, raz lepiej, raz gorzej, ale od zawsze źle szło mi z przedmiotami ścisłymi, zwłaszcza matematyką, myślałam, że idąc do liceum do klasy humanistycznej moje katusze chociaż trochę złagodnieją, ale przecież jest obowiązkowa matura z matematyki, przez co muszę się męczyć podwójnie. A wierzcie mi, w moim przypadku uczenie się matematyki to istna mordęga, zanim zabiorę się za jakieś zadanie domowe z matmy umrę ze 100 razy, a potem kolejne 100 próbując odrobić to.


2. Jestem potwornie leniwa, najchętniej zajmowałabym się tylko przyjemnościami i nic-nie-robieniem. A co może wydać się dziwne, mimo że lubię czytać książki, przeczytałam dość mało lektur szkolnych. Narzucone książki jakoś mi nie podchodzą + plus moje lenistwo = wiadomo.
Florence Welch
3. Najbardziej boję się samotności. Nienawidzę samotności, chyba że akurat jej potrzebuję. Jestem rozgadaną osobą (przeżywam katusze, gdy nie mogę wyrazić swojego zdania) i uwielbiam się śmiać, z byle czego, w dodatku jestem dość żywa, moje emocje ukazuję gestami, mimką twarzy i ogólnie całą sobą tak, żeby wszyscy wokół wyczuli mój smutek, radość czy gniew. Ale ostrzegam - łatwiej mnie rozgniewać niż zasmucić, ogólnie jestem dość nerwowa, ale staram unikać się pełnej rozpaczy, typu płakania w poduszkę, po prostu zagłuszam wtedy smutek muzyką, idę przytulić się do bliskiej osoby, poprzeklinać (tego czasem nadużywam, ale to mi pomaga) a w skrajnych przypadkach rzucić czymś nieszkodliwym, pokrzyczeć i tak dalej :P Ale chyba najbardziej pomaga właśnie świadomość, że ktoś mnie wspiera, że komuś na mnie zależy i chce mnie pocieszyć, to jest dla mnie niezastąpiony balsam.

4. Wychodząc gdzieś, staram się brać jak najmniej, potem tylko martwię się i cały czas sprawdzam, czy przypadkiem czegoś nie zgubiłam. Nawet jeżeli mam ze sobą torbę, to i tak co jakiś czas zaglądam do niej w strachu. Dlatego, jeżeli ktoś karze mi potrzymać jego portfel, klucze, to raczej odmawiam. Nie muszę dodawać, że często gubię swoje rzeczy :P? Klucze do domu zgubułam milion razy, a co ciekawsze, za każdym razem je odzyskiwałam, raz nawet przyniósł mi je sąsiad, więc jeżeli pewnego dnia naprawdę zginą, to będę to przeżywać, przywiązałam się do nich. Najbardziej bałam się wtedy, gdy zgubiłam portfel, ale całe szczęście też się znalazł! A jak zgubułam kiedyś zegarek to nawet nie zauważyłam, zorientowałam się dopiero wtedy, gdy kolega mi go przyniósł. Ostatnio zgubiłam coś... przedwczoraj, klucze mojej mamy od samochodu, całe szczęście, że znalazły się w Empiku :d


5. Najlepsze miejsca dla mnie na świecie - Tatry, Pizza Hut, McDonald i kino. W góry jeżdzę od 1 roku życia, byłam malutka w czasie tej wielkiej powodzi w 97, w tym roku też jadę i szykuję się na podboje, może nawet Orlej Perci? : D Pizza Hut to dla mnie najlepsza pizza, uwielbiam także ich chelbek czosnkowy. W McDonaldzie zamawiam od zawsze obowiązkowo Nuggetsy, frytki i sos słodko kwaśny. A w kinie, gdy nie mogę kupić popcornu, czuję się nieswojo.W dodatku uwielbiam w ogóle jeść, na razie nie widać tego aż tak po mojej figurze, ale powiedziałam sobie, że nigdy nie przekroczę 60 kg! :D



6.Jestem bardziej czuła na krzywdę zwierząt, niż ludzi i nie wszyscy akceptują takie stwierdzenie. Uwielbiam zwierzęta, od zawsze mam przynajmniej jedno zwierzątko w domu, mój rekord - chomik, królik i pies, wiem, że niektórzy mają więcej, ale ja nie mogę mieć więcej, bo strasznie rozpieszczam zwierzaki. Aktualnie mam Yorka, o imieniu Aygo, który jest rozpieszczany do granic, ludzie bardzo często dziwią się, że pies może być do tego stopnia rozpieszczony i że ma lepiej niż większość ludzi na świecie, ale nie przeszkadza mi to wcale. Gdy widzę w telewizji jakąś relacje ze schronisk, to od razu przełączam, jak oglądam takie rzeczy, to łzy lecą same

 
7. Jestem agnostyczką, co nie jest znów takie dalekie od ateizmu, do kościoła chodzę raz w roku z koszyczkiem, bo to dla mnie całkiem niezła frajda, komunię mam, bierzmowanie przyjęłam na wszelki wypadek, gdybym miała zostać chrzestnym i tyle, nie modlę się, nie chodzę do kościoła, w moim domu nie ma nacisku na wiarę.

8. Trudno to mówić, ale czasem krzywdzę bliskich ludzi, obcych też, bo czasem mam po prostu taką potrzebę, albo gdy chcą mi pomóc, spytać się o coś, to z nerwami potrafię to odrzucić, ale sama nie potrafię określić, czy jestem wredna, jak kogoś nie lubię to na pewno nie udaję, że jest inaczej, udawanie mnie męczy i drażni chyba najbardziej na świecie. Dodam, że naprawdę trzeba się postarać, żebym kogoś nie lubiła i mimo, że jest całkiem sporo takich osób, nie umiem ich nienawidzić całą sobą, nawet się nie staram. Gdy ktoś mnie naprawdę wkurzy, okłamie, czy cokolwiek w tym guście to nie potrafię utrzymać języka za zębami i nie przebieram w środkach. Gdy raz poważnie zawiedzie się moje zaufanie, to wtedy staję się przesadzie podejrzliwa, czego nie wytrzymuję zbyt długo, więc potem z reguły po prostu ignoruję tą osobę i kontakt się zrywa.

9. Nie oglądam telewizji, nie interesują mnie żadne wiadomości, plotki, jak schudnąć w 10 dni, jak zdrowo odżywiać się tego lata czy jak ubierać się, by czuć się wygodnie. Oglądanie telewizji ogranicza się w moim przypadku do Kawy czy Herbaty przed szkołą, czy jakiegoś filmu przed snem. Seriale oglądam tylko na komputerze a są to - Misfits, Skins US (nie, nie UK :P), Glee, Vampire Diaries, a ostatnio wciągnęły mnie Pretty Little Liars.

10. Muzyka jest ze mną wszędzie i zawsze, dodaje mi sił. Ulubione zespoły/wykonawcy to zdecydowanie - The Cranberries, The Naked and Famous, Placebo, The Drums, ATB, Phantogram, Florence + The Machine i wiele innych. Słucham wszystkiego prócz popu, czy naprawdę ostrego metalu. Prócz tego uwielbiam fotografię,  bawić się cieniami i wyszukiwać detali, które mało kto widzi. Kolejna rzecz to nurkowanie, chociaż dawno nie miałam okazji tego robić. Widząc podwodny świat czuję się, jakbym widziała zupełnie inny świat, pełen barw i refelksów

11. Jestem podatna na stres i nie umiem pokonywać większych przeszkód sama, przeważnie muszę się wtedy poradzić kogoś, dokładnie wszystko przeanalizować, ale czy jestem człowiekiem słabym? Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, czasem potrafię samą siebie zaskoczyć. Gdy się stresuję to zawsze się wtedy obżeram, albo chodzę w kółko, byle nie stać w miejscu. Podobnie jest gdy mam trochę melancholiny nastrój, wtedy pomaga mi też śpiewanie, czy tańczenie, mimo że nigdy nie chodziłam na lekcje śpiewania, a na taniec przez niecały miesiąc.

12. Nie lubię się malować, jak gdzieś wychodzę to używam zawsze tylko eyelinera, czasem czarnej kredki, bardzo rzadko tuszu do rzęs, nie mówiąc już o jakiś podkładach, nie potrzebuję tego, bo nie dodaje mi to specjalnie odwagi czy pewności siebie, jak to piszą w gazetach, a zawsze się tylko rozmarze. Mam krótkie włosy, niektórzy biorą to za odwagę, czasem nawet myśleli, że jestem lesbijką przez to, a mnie jest tak po prostu wygodniej (lenistwo) poza tym wolę siebie bardziej w krótkich włosach, czuję się po prostu ładniejsza. W długich włosach nie podobałam się sobie zbytnio i nie miałam cierpliwości do prostowania, używania pianek czy innych cudów, a przyszedł deszcz czy wilgoć i całą moją pracę szlag trafiał. Fryzjerka mówi, że ja mam włosy stworzone do takiej fryzury, jaką mam teraz, więc nie sądzę, że wrócę kiedykolwiek do długich.


13. Nie lubię horrorów, mogę je obejrzeć tylko z kimś, nigdy sama.

14. Zbieram bilety z kina. Zawsze w kinach są też takie ulotki, mini plakaty z filmów, je też zbieram :) Kiedyś zbierałam pocztówki, ale już mi przeszło. Mam także zeszyt z ulubionymi cytatami, fragmentami, uwielbiam w nim pisać, rysować i ozdabiać go.

To tyle, najważniejszych rzeczy nie mogę wam powiedzieć, każdy ma swoją 'tajemniczą' stronę :D I tak już za dużo się rozpisałam, nie wiem czy jutro się nie rozmyślę i nie usunę parę rzeczy, gratuluję temu, kto dojdzie do końca! :) Do zabawy chciałabym wytypować dwie osoby - Deline, oraz Sarę, mam nadzieję, że postanowią jednak napisać coś o sobie :D

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker/The Strangely Beautiful Tale of Miss Percy Parker - Leanna Renee Hieber

Jak często chcieliśmy każde nasze nieszczęście usprawiedliwić słowami "tak musiało być" czy "widocznie tak miało się stać" ? Po prostu zgonić wszystko na przeznaczenie? Tak jest łatwiej, niż przyznać się do błędu. "Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker" jest właśnie taką opowieścią - o przeznaczeniu, magii, zrządzeniu losu i byłam bardzo ciekawa, jak autorka poradzi sobie z tak fascynującą mieszanką.
Percy Parker jest niebieskooką albinoską, która włada wieloma językami, w tym także językiem duchów.  Od zawsze czuła się inna i rozpoczynając naukę w Akademii Ateńskiej nie liczy na zmiany. Możliwe jednak, że w murach akademii czeka na nią nowe życie, ponieważ jej profesor - Alexi Rychman, może pomóc jej w znalezieniu odpowiedzi, wytłumaczyć dlaczego dręczą ją tak realne, mroczne wizje. Jednak nie wszystko będzie proste, Alexi ma wiele zobowiązań, a także pewną misję, od której może zależeć przyszłość.
Ostatnio zdarza mi się czytać naprawdę dobre książki, powoli aż wstyd obsypywać każdą komplementami, ale opowieść o Percy zdecydowanie na to zasługuje. Każda strona przesycona jest subtelną, romantyczną magią, która wręcz odbija swe piętno na czytelniku i mimo, że jesteśmy w stanie przewidzieć dalszy rozwój wydarzeń i tak łapczywie połykamy kolejne słowa. Duchy pośród murów akademii, namiętności i gorące marzenia w miejscu surowo przestrzegającym moralności, do tego piękna kontynuacja pewnego (będę tajemnicza) mitu i wiele wiele innych, idealnie ze sobą połączonych elementów. To była niesamowita przygoda mogąc kolekcjonować wskazówki i powoli wszystko układać sobie w głowie.
Wielkim, chyba największym plusem powieści jest język - jest wręcz idealny, nie uświadczy się tutaj nieścisłości czy współczesnych dodatków. Czytelnik może odczuć, że autorka wie o czym pisze i bardzo wczuła się w klimat epoki.
Atrakcyjności książce dodaje fakt, że główni bohaterowie to osoby przede wszystkim dojrzałe, z przeszłością i własnymi, skrytymi pragnieniami - jest to wyjątkowo dobrze zarysowane w tej powieści. Mimo że nie przywiązałam sie do nich, co jest chyba jedyną przywarą, na pewno nie były to postacie nudne czy bez własnego zdania i każdy z nich wyróźnia się jakąś oryginalną cechą. Moją szczególną uwagę przyciągnął właśnie Alexi Rychman, brawa dla autorki za kunszt w kreowaniu go, bo zdecydowanie jest to najlepsza i najbardziej barwna postać pośród reszty.
Sądzę, że fani wiktoriańskiej Anglii będą zadowoleni, a nawet więcej, będą zachwyceni. Ja sama nie jestem specjalną fanką tych czasów, wydawało mi się, że w większości przypadków są one wykorzystywane jako mało rozbudowane tło dla beznadziejnych romansów. Teraz muszę przyznać, że  "Piękna i dziwna opowieść o Percy Parker" jest zdecydowanie jedną z lepszych przedstawicieli swojego gatunku.

Ocena: 5/6 bardzo dobra

"The Strangely Beautiful Tale of Miss Percy Parker" - Leanna Renee Hieber; Wydawnictwo Amber 2011, 360 stron; literatura amerykańska, przekład - Agnieszka Zajda

sobota, 4 czerwca 2011

Miasto upadłych aniołów/City of Fallen Angels - Cassandra Clare

oryginalna - wiadomo czemu
Długo Cassandra Clare kazała czekać swoim czytelnikom na czwartą część Darów Anioła. Dla mnie, jako fanki, było to wyjątkowo trudne, przez tak długi czas jedyne, co miałam, to jakieś drobne fakty, cytaty wyrwane z kontekstu i dobitnie mówiąc - ochłapy. Myślałam, że przeczytanie prequelu, czyli Mechanicznego Anioła nieco zaspokoi mój głód, ale okazało się, że była to chwilowa ulga, ponieważ obie serie stały się moimi ulubionymi i na obie wyczekuję teraz w równym stopniu.
Miasto upadłych aniołów jest książką, można by pomyśleć, w której wszystko powoli się ustatkuje. Clary powróciła do Brooklynu, by rozpocząć szkolenie na Nocnego Łowcę. W przerwach między treningami mile spędza czas w towarzystwie Jace'a i oczywiście stara się pomagać Simonowi. Chodzący za Dnia, bo taki zyskał przydomek, jest przytłoczony swoją nową, wampirzą naturą. Okazuje się, że jest  rozpoznawalny w środowisku wampirów, mimo że stara się wieść normalne życie nastolatka. W końcu nie bez powodu zostaje przyprowadzony na spotkanie ze starożytną wręcz wampirzycą Camille. Co będzie katalizatorem przyszłych wydarzeń? Bardzo możliwe, że piekło upomni się o ofiarę. 
Pośród wszystkich części Darów Anioła, które wyszły do tej pory, właśnie ta wzbudziła we mnie najwięcej takich uczuć jak żal, strach, smutek czy bezsilność. Autorka wystawia czytelnika na ogromną próbę, nieustannie mamy ochotę spojrzeć na ostatnie zdanie, połykamy strona za stroną, by tylko nasycić swoją ciekawość, a gdy w końcu dochodzimy do końca - chcemy rwać włosy z głowy. Jestem ogromnie szczęśliwa, że przygoda z Nocnymi Łowcami dalej trwa, ale sprawy przybrały niebezpieczny obrót. Czuje się, jakbym stąpała razem z bohaterami po kruchym lodzie, nawet do tej pory pamiętam tę atmosferę pełną bólu i oczekiwania, która wręcz emanuje z każdej strony.  

"A może po prostu jest tak, że świat tak łatwo niszczy piękne istoty"

Cassandra wykorzystuje swój charakterystyczny styl pisania, pełny dynamizmu, błyskotliwości i swego rodzaju 'iskry' również w tej części, co nie przestanie mnie fascynować. Przeskakuje między scenami z gracją, nawarstwia problemy, przedstawia nam przeróżne teorie, by stopniowo podgrzewać akcję i doprowadzić do wybuchu. Co w tym czasie robimy my, czytelnicy? My spijamy każde słowo, nie czując nawet zmęczenia. 

"Zrobiłabyś wszystko, żeby go urwatować? Bez względu na koszty, bez względu na dług wobec nieba czy piekła, prawda?"

Pamiętam, że jeszcze długo przed wydaniem Miasta upadłych aniołów pojawiła się pewna plotka - ta część miała być całkowicie poświęcona Simonowi i pisana wyłącznie z jego perspektywy. Oczywiście Cassie zdementowała plotki, ale przyznać muszę, że w tej części fanki Simona faktycznie powinny być zadowolone, ponieważ awansował prawie do rangi postaci pierwszoplanowej. Autorka pisze o nim dużo i często, czego ja akurat nie zniosłabym zbyt długo, gdyby zaraz obok nie stąpali Jace, Clary czy ktokolwiek inny. 
Autorka mieszała przeciwstawne uczucia w sposób godny pozazdroszczenia. Nieustannie łączyła i stawiała obok siebie takie uczucia jak nadzieja i ból, wiara i wątpliwość, czy strach i ufność,  zlewając je wszystkie w jedno. Dawkuje w idealnych proporcjach romans, opisy, energiczne sceny walk i wyznania bohaterów. Ogólem ta książka to jeden, wielki zbiór momentów, do których mogłabym wracać bez ustanku.

"Zawsze uważał, że ludzie są piękniejsi niż inne istoty zyjące na ziemi. Ale to właśnie śmiertelność czyniła ich takimi. Byli jak płomienie, które migocząc, płoną jaśniej"

Mogłabym pisać peany na cześć Cassandry Clare, tą książką zdecydowanie udowadnia, że każdy superlatyw i te wszystkie pochwały, które wymieniłam, są jak najbardziej zasłużone. Uwielbiam uzależniające właściwości jej książek, ona stworzyła coś więcej niż historię, coś więcej niż bohaterów 'książkowych', ona sprawa, że to wszystko wydaje się realne, potrafi zaangażować mnie w historię tak, bym myślała o niej długo po zakończeniu i z bólem wyczekiwała kolejnej części. Daję najwyższą ocenę i z czystym sumieniem napiszę, że absolutnie przywiązałam się do tej serii, a ponad rok oczekiwania uważam za wynagrodzony. Po prostu idealna, jedyne wady występujące w tej książce są powodem wydawnictwa - nawet już nie będę zbytnio rozpisywać się na temat okładki  i odmianie imienia "Jace", bo w tej sprawie chyba już wszystko zostało napisane i  wydawnictwo  nie ma zamiaru zrobić nic, przynajmniej jeśli chodzi o okładkę.

Ocena: 6/6 majstersztyk 

"City of Fallen Angels" - Cassandra Clare; Wydawnictwo MAG 2011, 433 strony; literatura amerykańska, przekład - Anna Reszka, tom IV cyklu Dary Anioła/The Mortal Instruments

czwartek, 26 maja 2011

Książę Mgły/El Príncipe de la Niebla - Carlos Ruiz Zafón



Trzeba przyznać, ostatnio dopadł mnie mały kryzys czytelniczy, a gdy chciałam coś z tym zrobić, to wciąż miałam problem z wyborem książki, przebierałam, wymyślałam, ale w końcu postanowiłam, że lekiem na tego typu kryzys może zostać Książę Mgły.
Echo wojny staje się coraz bliższe, a rodzina Carverów musi  podjąć ostateczną decyzję i zdecydować się na wyprowadzkę. Celem ich podróży staje się mała osada rybacka u wybrzeży Atlantyku, a dokładniej pewien dom niegdyś wybudowany przez znamienitego doktora Fleischmanna. Maximilian Carver- zegarmistrz oraz głowa rodziny jest zachwycony mogąc zamieszkać w tak barwnej okolicy i założyć swój zakład, jednak dla reszty jego krewnych jest to smutna konieczność, zwłaszcza dla trzynastoletniego Maxa. Wkrótce jednak Max napotyka na swojej drodze Rolanda, wnuka miejscowego latarnika. Czy Roland może odpowiedzieć na niebezpieczne pytania, które dręczą młodego Carvera od samego przyjazdu? A może pewne wydarzenia są już z góry zaplanowane?
To nie było moje pierwsze spotkanie z tym autorem - to należy do jego najbardziej znanej powieści, czyli Cienia wiatru, przeczytałam także Marinę, więc fakt, że Książę Mgły jest w istocie debiutem literackim Zafóna w ogóle nie zrobił na mnie wrażenia. Potraktowałam tę książkę jak każdą inną, bez usprawiedliwień czy ulg. Okazało się jednak, że nawet nie musiałabym tego robić, ponieważ Książę Mgły potrafi sam obronić swojej pozycji.

"Ale błędem, poważnym błędem jest wiara w to, że można ziścić swoje marzenia, nie dając nic w zamian. Nie wydaje ci się?"
Początek był dla mnie najgorszą częścią, autor skupia się na tym, żeby przedstawić rodzinę Carverów strasznie zwyczajnie, trywialnie wręcz, co wydawało się przesadzone momentami, jednak dalej jest tylko lepiej, więc wystarczy odrobinę cierpliwości.
Do tej pory Zafón oprowadzał mnie uliczkami Barcelony, dawno zapomnianymi alejami czy zakątkami. Teraz jednak akcja nie toczy się w wielkiej Barcelonie, pełnej zabytków i przeróżnych atrakcji - czytelnik zostaje przeniesiony do sennej miejscowości nad Atlantykiem, która z daleka wygląda niczym licha makieta i trzeba powiedzieć, że był wspaniałym przewodnikiem. Słowa, którymi opisywał otaczającą bohaterów scenerię powodowały, że wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach a serce biło z zachwytu. Po raz kolejny Zafón uraczył nas cudownymi obrazami i wizjami, co nigdy mnie nie znuży. 

"Złych wspomnień nie musisz brać ze sobą. I bez tego będą cię prześladować"

Smutek i melancholia, które autor przybrał w tak różne oblicza momentami aż stają się wypukłe.Książę Mgły to była dla mnie prawdziwa wyprawa wgłąb siebie, poznałam dzięki niemu emocje, których wcześniej nie byłam nawet świadoma. Mimo że Książę Mgły został zakwalifikowany jako powieść młodzieżowa, autor ma nadzieję, że ten debiut zostanie doceniony również przez starszych czytelników, co według mnie jest naprawdę możliwe - kogo nie wzruszy historia o ludziach, których marzenia zostały najpierw okrutnie wykorzystane a potem obrócone przeciwko nim?

nie ma potężniejszej siły niż obietnica"

Jak na Zafóna przystało rodzaje narracji zamieniają się płynnie - raz mamy do czynienia z wszechwiedzącym narratorem, a drugi raz to znowu bohater opowiadający nam historię z centrum wydarzeń, co nie było zaskoczeniem, ponieważ z tym spotkałam się już w jego poprzednich powieściach. 
Książę Mgły jest momentami książką przewidywalną, nie ma co ukrywać, ale to nie przeszkadzało mi w tym, by się wzruszyć i trwać w oczekiwaniu na rozwój akcji. Największym atutem tej pozycji jest właśnie to, że swoją przewidywalność nadrabia emocjami, klimatem i tym magicznym językiem, który przenosi nas do świata bez granic. 


„Podczas ulewnych deszczy zawsze miał wrażenie, że czas staje w miejscu. Jakby następowało zawieszenie, swego rodzaju antrakt, podczas którego można było spokojnie odłożyć to, co się akurat robiło, by po prostu stanąć przy oknie i całymi godzinami patrzeć ze zdziwieniem na ten spektakl opadającej bez końca kurtyny łez.”

Podobno jest to najsłabsza książka, którą Zafón do tej pory napisał. A ja pragnę powiedzieć, że nie Cień wiatru, ani Marina, tylko właśnie Książę Mgły spowodował, że ten hiszpański pisarz stał się jednym z moich ulubionych.
 
Ocena: 5,5/6 rewelacja 

"El Príncipe de la Niebla" - Carlos Ruiz Zafón; Wydawnictwo Muza 2010, 200 stron; literatura hiszpańska, przekład - Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas

*przesadziłam trochę z cytatami, ale po prostu chcę z podzielić się tymi, które mnie najbardziej zauroczyły :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Dziewczyna i chłopak wszystko na opak/Flipped - Wendelin Van Draanen

Nie sądziłam, że sięgnę kiedykolwiek po tę książkę, nie miałam nawet takiego zamiaru. Bo jak to, mdła historyjka, której bieg wydarzeń mogłabym przewidzieć już po pierwszym rozdziale? Ale jak trzeba, to trzeba, a ja ostatecznie spędziłam kilka miłych dni z tą historią.
Sześcioletni Bryce Loski wraz z rodzicami i starszą siostrą przeprowadza się do nowej miejscowości. Tam, od razu napada go Julii Baker, namawiając do pocałunku. Ale na tym okropnym epizodzie perypetie Bryce'a wcale się nie kończą  - dziewczyna chodzi za nim w krok w krok, a to, że jest jego sąsiadką wcale nie pomaga. Tak więc Bryce wciąż unika prześladowczyni, którą do szaleństwa zauroczyły jego niebieskie oczy. Inteligentna, acz nielubiana przez większość Juli nie jest odpowiednim towarzystwem, aż do chwili, gdy bohaterowie rozpoczynają naukę w gimnazjum. Co się zmieni? Ktoś będzie miał wpływ na te zmiany, czy Bryce i Juli sami dokonają pewnych wyborów?
Jak już wiele osób podkreśliło, ta książka jest niezwykle przyjemna, ciepła i urocza, a co ważniejsze, potraktowana z dystansem. Widać, że autorka chciała umilić czytelnikowi czas i poprawić humor w deszczowe dni - po prostu wymyśliła pewną historię, niezbyt rozbudowaną i dodając parę znaczących elementów uczyniła tę lekturę na swój sposób wyjątkową.
Narracja jest na zmianę prowadzona przez Bryce'a lub Juli, co okazało się strzałem w dziesiątkę, ponieważ ci bohaterowie potrafią w tych samych sytuacjach zwrócić uwagę na zupełnie inne rzeczy. Dzięki temu zabiegowi czytelnik dostrzega wyrazistość tych postaci i niewinne różnice, które ich dzielą. Bryce i jego dziwne przemyślenia czy porównania raz po raz wywoływały uśmiech na mojej twarzy, w chwili, gdy Juli zaczynała swą opowieść nastrój się zmieniał; z lekkiego i wesołego na bardziej melancholijny.

"Całość to coś więcej niż suma części" 

Oczywiście sam Bryce z Juli nic by nie zdziałali bez przezabawnych i równie wyrazistych postaci pobocznych. Czasem odnosiłam wrażenie, że dzięki tym postaciom stojącym trochę z boku cała książka wydaje się bardziej dopracowana, a decyzje głównych bohaterów nabierają tempa. W tym momencie chciałam przede wszystkim wspomnieć o dziadku Bryce'a, tak, tym niepozornym człowieku, siedzącym całe dnie przy oknie, który mimo wszystko przekazał swojemu wnukowi trochę mądrości i nauczył go, że świat składa się z różnych odcieni. Już za samą postać wspomnianego dziadka książka zdobyła moje serce, wielki plus to także fakt, że każda z postaci przynajmniej raz się wyróżniła, wniosła coś ważnego, bez czego ta książka na pewno nie była by taka sama.
Moim zdaniem ta książka jest uniwersalna i ponadczasowa - dla młodszych, dla starszych, nawet dla tych, którzy jak ja mieli pewne wątpliwości, ponieważ autorka nie porusza tylko tematów o nastoletniej miłości, ale także coś głębszego, co może dotyczyć każdego z nas. Nie mogę doczekać, kiedy obejrzę ekranizację! Mam nadzieję, że jest równie dobra (a może nawet lepsza) Fakt, że książeczka ta ma zaledwie 222 strony, a akcja odbywa się praktycznie w tych samych miejscach na pewno nie sprawi, że zapamiętam ją na wyjątkowo długi czas, ale chyba właśnie taki był zamiar - lekka, zabawna i przyjemna :)

Ocena: 5/6 bardzo dobra

"Flipped" - Wendelin Van Draanen; Galeria Książki 2011,222 stron; literatura amerykańska, przekład - Dorota Dziewońska
Za książkę dziękuję wydawnictwu Galeria Książki

niedziela, 27 marca 2011

Wschodzący księżyc/Full Moon Rising - Keri Arthur

Riley Jenson jest przypadkiem dość osobliwym - wilkołakiem z domieszką wampirzych cech. Skrywa ten sekret od wielu lat wraz ze swoim bratem bliźniakiem, Rhoan'em, u którego dominuje wampirza natura. Riley na co dzień pracuje w biurze Departamentu Innych Ras w Melbourne i stara się wieść spokojne życie, w miarę możliwości oczywiście, udawanie, że jest się wilkołakiem czystej krwi może być czasem skomplikowane. Tym bardziej, że Rhoan przebywa na misji dłużej, niż to konieczne, a przed ich domem pojawia się nagi wampir. Czy zbliżają się kłopoty? Najwyraźniej tak. W biurze aż szumi od podejrzeń w sprawie zaginięć, w dodatku pozostał tylko tydzień do pełni księżyca, który rozpala w Riley gorączkę i pożądanie.
Moja pierwsza obawa - że zostaniemy zaatakowani, wręcz zmieceni z powierzchni ziemi wirem intryg, brutalnych morderstw, porwań czy przeróżnych kłopotów głównej bohaterki, całe szczęście się pomyliłam, ponieważ autorka zachowała stosowny umiar i  z wyczuciem rozbudowuje historię, a także wizję futurystycznej Australii. Tak, chyba najbardziej podobało mi się właśnie to, że nie znajdujemy się już w XXI wieku,  wilkołaki i wampiry wyszły z ukrycia, a ludzie zdają sobie sprawę z ich obecności. To było wręcz idealnym posunięciem; wszelkie informacje są dawkowane, więc w każdej chwili możemy dowiedzieć się czegoś nowego o przedstawionym świecie i nowych regułach.
Riley, jako połączenie wilkołaka i wampira nie wzbudziła mojego entuzjazmu na początku, przecież te rasy są odwiecznymi wrogami, do czego (nie bez powodu) zdążyłam się już przyzwyczaić. A tutaj spotkała mnie mała, a jednak znacząca niespodzianka, ponieważ u Riley dominuje wilcza strona. Wtedy zorientowałam się, że jej mieszane pochodzenie to zarówno dar jak i przekleństwo - w Australii każdy tylko czeka na znalezienie tak wartościowego i utalentowanego pracownika. Poza tym Riley z umiejętnościami obu ras jest o wiele bardziej barwna i ciekawsza, a jej przygody nabierają pikanterii.
Nasza pół-wilkołaczyca musi znaleźć osoby godne zaufania, szczególnie teraz, gdy życie jej i brata staje w niebezpieczeństwie. My w tym czasie poznajemy przeróżne osobistości -  szarmancki i niebezpieczny Quinn, wraz z aroganckim Talonem i odważną Riley przyciągali mnie do książki. Na uwagę zasługuje także Misha, którego po prostu trzeba poznać, ponieważ jest to postać dość zróżnicowana. W stosunku do reszty pozostałam obojętna i mam nadzieję, że psychologia postaci będzie lepiej dopracowana w następnych tomach.
Bardzo denerwowało mnie to, że autorka postanowiła osadzić akcję w takim a nie innym okresie - dopełniający się księżyc i wspomniana wyżej gorączka wśród wilkołaków. Przez ciało Riley nieustannie przechodzą dreszcze, ciągle ma ochotę na seks i narzeka, jak to moc księżyca całkowicie ją pochłania, to było niesamowicie drażniące momentami nie tylko dla mnie, ale dla głównej bohaterki również. Czasem nie mogłam odróżnić jej prawdziwych uczuć czy myśli, od tych wywołanych nadchodzącą pełnią.
Keri Arthur pozostawiła sobie mnóstwo furtek, które z pewnością wykorzysta w kolejnych 8 tomach. Napisała książkę przyjemną, ale nie bez wad, zastanawiam się nawet, jakie pomysły na seks będzie miała w kolejnych przygodach Riley, bo momentami było to nużące i aż nieprawdopodobne. Ofiarą miłosnych uniesień mógł zostać każdy, trochę kojarzyło mi się to z losowaniem - 'Teraz ty!'

"-Zgadza się, ale wyczytałam to z wyrazu jego twarzy...
-Wampir taki jak Gautier pozbawiony jest wyrazu twarzy."

Ocena: 4/6 w porządku

"Full Moon Rising" - Keri Arthur; Instytut Wydawniczy Erica 2011, 438 stron; literatura amerykańska, przekład - Kinga Składanowska; 1 tom serii Zew nocy/ Riley Jenson Guardian1
Za książkę dziękuję Instytutowi Wydawniczemu ERICA

*Brawa dla wydawnictwa za tak cudowną okładkę i za to, że nie zdecydowali się wziąć oryginalnej, bo jest obrzydliwa.

sobota, 19 marca 2011

Dziedzictwo mroku/The Dark Divine - Bree Despain

Uwielbiam książki, które są lekkie, a w dodatku przyjemne, z dobrze rozbudowaną historią i bohaterami - idealne połączenie według mnie, nie musimy się nawet wysilać, by czerpać rozrywkę z lektury.Właśnie dlatego gatunek paranormal romance stał się tak popularny, każdy z nas ma ochotę na coś lekkiego od czasu do czasu. Rzecz jasna, często zdarzają się gnioty, może nawet częściej, niż w innych gatunkach, ale zawsze warto sprawdzić.
Grace Divine, ambitna uczennica liceum plastycznego W Rose Crest musi zachowywać się tak, jak na córkę pastora przystało, czyli stosować się do zasad. Jej rodzina, która może być tylko wzorem dla innych wyraźnie coś ukrywa, jednak Grace nie przeszkadzałoby to tak bardzo, gdyby nie nagły powrót przeszłości - w szkole spotyka Daniela Kalbi'ego, odmienionego przyjaciela z dawnych czasów. Rodzice Grace z bratem Jude'm na czele nie chcą słyszeć nawet o jego powrocie, a Daniel niewątpliwie potrzebuje pomocy. Czy ktoś wyjawi Grace prawdę? Może będzie musiała wziąć sprawy w swoje ręce? Rodzinne obiady stają się nieprzyjemną koniecznością, a główna bohaterka łamie podstawową zasadę - ma czelność ukrywać swoje sekrety.
W książce enigmatyczna atmosfera jest aż namacalna, zewsząd otaczają nas tajemnice bohaterów, a my wcale nie czujemy się zmęczeni, przeciwnie - zamiast prosić o haust świeżego powietrza angażujemy się w historię. Bree Despain stopniowo ujawnia elementy układanki, widać, że bawi się wykreowaną przez siebie opowieścią i chce sugestywnie przedstawić czytelnikowi swoje wizje. Starannie łączy przeszłość z teraźniejszością, dzięki czemu nie można się wręcz oderwać od książki.
Grace żyje w rodzinie głęboko wierzącej, gdzie sekrety są czymś niedopuszczalnym; od dziecka wpajano jej, że nie wolno ich dochowywać. Wiecznie oceniana przez pryzmat ojca pastora, nie może pozwolić sobie na błędy. Jest jednak na tyle inteligentna, że potrafi dostrzec zakłamanie kryjące się pod wszystkimi "wspólnymi obiadami", "rodzinną atmosferą" i zaczyna pytać krewnych o dość niewygodne sprawy, sprawy, których wcześniej skutecznie unikano. Mogę więc powiedzieć, że Grace sprawdza się jako główna bohaterka i nie irytowała mnie znowu tak często, co jest dużym plusem; w "Dziedzictwie mroku" mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową.
Daniel Kalbi jest chyba najlepiej dopracowaną postacią książki, z bagażem doświadczeń i niezwykłym talentem malarskim od razu wzbudził moją ciekawość. Pokochałam go także za to, że subtelnie kusi Grace do złego, namawia do złamania zasad jej konserwatywnej rodziny. Sposób, w jaki autorka krok po kroku odnawiała ich relacje tylko dodaje zalet książce. 
Pomysł na fabułę został bardzo dobrze wykorzystany. Styl Bree Despain i urzekające opisy zdecydowanie wyróżniają tę książkę w gatunku paranormal. Na pewno pod koniec autorka trochę się pogubiła, miałam wrażenie, że zaplątała się we własnej sieci, jednak ten minus nie potrafi zatrzeć dobrego wrażenia. 
Z przyjemnością sięgnę po kolejny tom o tytule "Łaska utracona", tak wiele spraw zostało pod znakiem zapytania! Wszystko rozwiązało się, a jednocześnie bardziej pogmatwało - dlatego bardzo cieszę się, że będzie można wkrótce przeczytać tom drugi. Polecam, naprawdę warto, może nie jest to lektura wyższych lotów, ale jej zadaniem jest dostarczyć czytelnikowi rozrywki, co robi w sposób więcej niż dobry. 


Ocena: 5,5/6 rewelacja 


"The Dark Divine" - Bree Despain; wyd. Galeria Książki 2010, 435 stron; literatura amerykańska, przekład - Agnieszka Fulińska; 
Za książkę dziękuję wydawnictwu Galeria Książki

wtorek, 8 marca 2011

Magia kąsa/Magic bites - Ilona Andrews

Jak widać, nasza technika ciągle się rozwija, pozbywamy się tego, co naturalne, żeby postawić w tym miejscu piękny apartament, czy kolejny hotel, starsi ludzie w sklepach nie raz przeżywają szok na widok  nowych technologii, choć szczerze powiedziawszy, widząc niektóre wynalazki nawet ja zastanawiam się (i to często), czy to wszystko ma swoje granice.Czy kiedykolwiek nastąpi taki czas, że ludzie nagle przestaną drążyć, przestaną odczuwać chęć poznania coraz to większych i niebezpiecznych sekretów świata. Chyba nawet nie powinni, człowiek jest stworzony do tego, by się rozwijać, lecz co w przypadku, kiedy przyjdzie coś o wiele potężniejszego niż ludzka technologia i zawładnie wszystkim tym, bez czego do tej pory nie mogliśmy się obejść? A jeśli będzie to magia, którą teraz wielu z nas chciałoby w końcu dostrzec?
Takie rozważania pojawiły się w mojej głowie po mniej więcej 50 stronie, jednak pozwoliłam autorom książki (Ilona Andrews to w istocie duet pisarski) odpowiedzieć za mnie.
Magia pojawiła się na świecie. W przypływach i odpływach "pożera" pozostałości królujących kiedyś nad nami betonowych wieżowców, największe skupisko dawnych olbrzymów, właściwie niedaleko zrównanego z ziemią koncernu CocaColi nazwane zostało Zaułkiem Jednorożca i spotkacie tam raczej podejrzanych typów z równie podejrzaną przeszłością, a nie eleganckiego pana prezesa. Kate Daniels jest najemnikiem Gildii, mimo że ze swoim doświadczeniem mogłaby spokojnie urzędować na całkiem niezłym stanowisku w innych, ważniejszych instytucjach. Nagle dowiaduje się, że jej opiekun został brutalnie zamordowany - teraz przyda się każda informacja, trzeba odnaleźć zabójcę i sprawić, by gorzko pożałował.
Moje oczekiwania co do tej pozycji były jasne, chyba nigdy nie byłam równie konkretna - miało być niebezpiecznie, tajemniczo, groźnie, z odpowiednią domieszką humoru i oryginalności, wszystko dostałam pod postacią tej książki. Już sama historia i konstrukcja świata są niezwykle interesujące, a gdy pojawiają się jeszcze dynamiczni bohaterowie, to wtedy szykuje się prawdziwa uczta czytelnicza. 
Kate Daniels - główną bohaterkę i zarazem narratorkę opowieści cenię przede wszystkim za  niezwykłą naturalność w zachowaniu, nie dostrzegłam w niej kobiety z problemami osobowościowymi, która za wszelką cenę musi udowodnić każdemu swoją wartość, dzięki czemu wydaje nam się wiarygodną postacią, a czytelnik potrafi docenić jej zaangażowanie i trud wiążące się z tym męskim zawodem, krótko mówiąc - godna zaufania przyjaciółka, osoba, która popełniła w życiu wiele błędów, lecz za każdym razem potrafiła odbić się od dna i dogonić przeciwników. Mimo że Kate na co dzień obraca się głównie w towarzystwie mężczyzn, tym razem nie zabraknie i kobiecych postaci, pojawił się nawet mały, polski akcent.
Klarownie zarysowane charaktery naszych postaci, oraz skomplikowany system rządzący rzeczywistością Kate wyróżniają tę pozycję na tle innych książek fantasy, całości dopełniają plastyczne opisy walk, relacji panujących w danych środowiskach, oraz wiele, wiele innych składników składających się na kawał dobrej literatury.
Książkę mogę z czystym sercem polecić każdemu, to aż wstyd nie poznać tak wspaniałych postaci towarzyszących naszej bohaterce w śledztwie, a szczególną uwagę zwróćcie na pewnego przywódcę Zmiennokształtnych i jego Gromadę.

"Pozwól, że przedstawię sobie was nawzajem - powiedział strzygoń - To jest obecnie mój najstarszy syn. Nazwałem go Aarg. Aarg, to jest przyszły obiad. Przyszły obiedzie, to Aarg"


Ocena: 5,5/6 rewelacja

"Magic Bites" - Ilona Andrews; wyd. Fabryka Słów 2010, 438 stron; literatura amerykańska, przekład - Anna Czapla; tom 1 serii o Kate Daniels/ The Kate Daniels Series

niedziela, 6 marca 2011

Moja biblioteczka (ciągle doskonalona)

Zostałam zaproszona przez Lenalee do zabawy, dzięki ;) I tak miałam zamiar pokazać moją biblioteczkę, kiedy uzupełniłabym wszystkie serie, a u mnie na razie to tak pierwszy tom, drugi tom jakiegoś cyklu, więc nawet nie ma po co ukrywać tego chaosu poniżej :D Powiem nawet, że moja biblioteczka domowa dopiero nabiera należytego kształtu. Każde zdjęcie można powiększyć

Ta półka jest taka najbardziej reprezentacyjna i uporządkowana. Najbardziej dumna jestem z tej na górze i na dole, bo na tej pośrodku panuje kompletny misz masz.
Do tej półki muszę koniecznie kupić Kruchą wieczność Melissy Marr, a co do GONE, to cały czas zastanawiam się, czy kupować kolejne części, może lepiej oszczędzać miejsce na inne? Nie mam pojęcia :P
Kolejna ulubiona półka, ostatnia na razie. Tutaj muszę uzupełnić książki A.Bishop (reszta Trylogii Czarnych Kamieni), Jaye Wells (Mag w czerni), Nalini Singh (Pocałunek archanioła) Libby Bray (Studnia wieczności) i brakuje mi także 3 tomu Wojen Świata Wynurzonego. Co do Wezwania to nie wiem, czy tracić pieniądze na kolejne tomy, bo pierwszy średnio mi się podobał.Na zdjęciu jest także Dom nad rozlewiskiem" ale nawet nie zaczęłam tej książki i nie wiem, czy kiedykolwiek to zrobię.  
Tutaj dominuje Andrzej Sapkowski zdecydowanie, ciesze się, że mam jego książki na półce, do wielu fragmentów wciąż wracam. Reszta w towarzystwie AS'a jeszcze czeka na przeczytanie, jeżeli spodoba mi się pan Wegner, to z pewnością uzupełnię kolekcję o drugi tom Opowieści z meekhańskiego pogranicza ;)
No i jako taki porządek się kończy - reszta półek to czysty bałagan. Tej powyżej nawet całą seria Opowieści z Narnii nie pomaga, dalej jest tutaj istny koszmar. Stąd koniecznie muszę coś zrobić z Nefilim oraz Mroczną nocą, by mieć miejsce na serię o Kate Daniels, jak widać, na razie mam pierwszy tom.
No i ostatnia półka, tutaj jest pomieszane kompletnie fantastyka, paranormale, obyczajówki, tam jakiś horror też się znajdzie, wszystko. Ale ładniej zrobi się kiedy wreszcie oddam/sprzedam komuś znienawidzone Wizje w mroku, może też i Gildię magów (3 tom podobno jest całkiem dobry, ale nie mam zamiaru męczyć się z Nowicjuszką, żeby może dojść do najlepszego, szkoda czasu), uzupełnię serie od Richelle Mead (AW) i Rachel Caine (Nieznana)
To tyle na razie, jeżeli kogoś może ciekawią moje zbiory to klika i po sprawie. Moim marzeniem zawsze była jedna, wielka półka, ale niestety, muszę cieszyć się tym, co mam ;)

czwartek, 3 marca 2011

Jestem Numerem Cztery/I Am Number Four - Pittacus Lore

Zarówno książka jak i jej ekranizacja to nowości, więc ja (jak przystało na miłośnika książek) dla porównania przetestowałam obie rzeczy. Jak wrażenia? Wszystko opiszę w dzisiajszym, takim luźniejszym poście.
Planeta Lorien świetuje, wszędzie fajerwerki i radość, nastała przecież ta dwutygodniowa pora roku, kiedy oba księżyce pojawiają się po przeciwnych stronach horyzontu. Wszystko kończy się jednak katastrofą - Modagorczycy postanowili zaatakować, zniszczyć obcą planetę, tak jak zniszczyli własną.
Dziewięcioro obdarzonych Dziedzictwem wraz ze swymi Stróżami osiedlają się na Ziemi. Ze względu jednak na urok rzucony w dniu opuszcznia rodzimej planety muszą się rozststać - póki żyją osobno, Modagorczycy mogą ich zabić tylko w kolejności numerów.
Głownym bohaterem jest Czwórka - chłopak, który puścił Lorien w wieku 4 lat. On i jego Stróż Henri prowadzą koczowniczy tryb życia - gdy pojawia się chociaż cień zagrożenia uciekają w poszukiwaniu nowej kryjówki.
John pragnie stabilizacji, której na próżnodoszukiwać się w jego sytuacji - najdłuższy pobyt trwał 9 miesiący na Florydzie, gdzie ukrywał się jako Daniel Jones. Cała historia zaczyna się epilogiem, z którego dowiadujemy się, że Numer Trzy został unicestwiony - wiadomo, kto jest następny. Daniel więc przybiera więc nowe imię - John Smith i ucieka z Henrim do Paradise w stanie Ohio. Tam John chcąc zachować pozory normalności i choć przez chwilę poczuć się jak zwykły nastolatek rozpoczyna naukę w pobliskiej szkole, gdzie spotka kogoś, dzięki komu odzyska wiarę w lepszą przyszłość.
Książka jest przyjemna, a sam pomysł na fabułę sam w sobie jest niezwykle ciekawy. Fakt, do książki podeszłam z ogromnym podekscytowaniem, ale strona po stronie te uczucia po prostu zanikały, by znowu powrócić dopiero pod koniec - autorom (pod przezwiskiem Pittacus Lore kryje się dwóch panów) wizja nastoletniej miłości przysłoniła wszystko inne, odnoszę nawet wrażenie, że przez to zaniedbali główną koncepcję fabularną.
Przez połowę książki nie dzieje się kompletnie nic, wygląda to mniej więcej tak - Henri zrobił kawę, spotykam się dzisiaj z Sarą, poszedłem do Sary, zadzwoniłem do Sary, wziąłem prysznic, jedynymi ciekawymi przebłyskami to treningi naszego bohatera, albo opowieści z czasów przed wojną.
Kolejny minus to konstrukcja postaci Henriego i Johna, ten pierwszy zachowuje się sztucznie, w moim odczuciu nie miał nic wspólnego z pokrzywdzonym człowiekiem, z kimś, kto stracił tak wiele. Drugi bohater jest kolejną ofiarą autorów, jak już wspomniałam, za bardzo skupili się na wątku miłosnym - nie wiemy jak wygląda John (chyba, że wystarczą nam informacje o bicepsach i atletycznej budowie ciała), czego nie można powiedzieć o jego dziewczynie, trudno zapomnieć, opisy jej urody pojawiają się za często.
Książka w moim odczuciu jest taka sobie, nie jest bardzo dobra, ale też nie zasługuje na spalenie, końcówka tego tomu może wywołać dreszcz i nie mogę się doczekać, gdy spotkamy resztę Numerów, czuję, że wtedy to dopiero się rozkręci.
Film (chociaż mówię to z ciężkim sercem) jest o wiele, wiele lepszy i już zalicza się do moich ulubionych, neutralizuje po prostu wszystkie wady książki, z chęcią obejrzałabym go jeszcze raz, ech, co za czasy! Żeby film był lepszy od książki? Kosmos.
Przeczytałam taką plotkę na jakimś portalu, że jednak nie będzie sequelu do tego filmu, no cóż, z jednej strony mnie to cieszy, a z drugiej nie - film jest fantastyczny według mnie, lecz gdyby ta plotka okazała się prawdą, Alex Pettyfer (w filmie John Smith) mógłby się skupić na czymś innym ;) - nie od dziś wiadomo, że dostał propozycję roli Jace'a Lightwooda w ekranizacji Darów Anioła, a ja trzymam kciuki, by się zgodził :)
Teraz obżeram się na całego pączkiem z adwokatem, mniam, mam nadzieję, że sobie nie żałujecie raczej :d

poniedziałek, 28 lutego 2011

Akademia wampirów/Vampire Academy - Richelle Mead

Długo, oj długo podchodziłam do tej serii, biorąc pod uwagę, że niedawno była premiera czwartego tomu. Co jakiś czas pojawiała się ta okładka na różnych stronach, potem pojawiły się reklamy kolejnych części, a ja wciąż nie miałam okazji zapoznać się z tą historią, myślałam, że moja tolerancja na wampirze książki wyczerpała się całkowicie - teraz wiem, że nie powinnam myśleć w ten sposób.
W akademii św. Władimira moroje, czyli wampiry czystej krwi uczą się posługiwać swoimi umiejętnościami, takimi jak kontrola żywiołów, podczas gdy mieszańce, zwane dampirami szkolą się na ich strażników, wszystko to z powodu strzyg - wampirów skalanych krwią swoich braci, bądź ludzi. Dampirkę Rose, narratorkę opowieści i jej przyjaciółkę Lissę poznajemy jednak poza murami szkoły, te dwie dziewczyny wiąże nie tylko telepatyczna więź po tragicznym wypadku, lecz także wiele wspólnych przeżyć i problemów. Tylko ile można się ukrywać? Pojawia się zbyt wiele komplikacji, a Lissa jest coraz słabsza, zarówno fizycznie jak i psychicznie
Książka wywołała u mnie absolutnie niesamowite uczucia, pojawia się tutaj tak wiele pozornie łatwych problemów, tak wiele pozornie łatwych relacji, że bardzo trudno odczuwać tylko złość, czy tylko smutek, towarzyszy nam tutaj cała gama wymieszanych ze sobą emocji.
Bohaterzy to wielowymiarowe postacie, nie sztuczne pudła bez własnego zdania, potrafią patrzeć i wyciągać wnioski. Rose Hathaway, opowiadająca nam całą historię z własnego punktu widzenia od zawsze opiekowała się Lissą, a jednak ich przyjaźń to swego rodzaju poświęcenie, na które nie byłoby stać niektórych.
W tej książce wampiry nie uważają się za gatunek wyższy, nie traktują ludzi jak zabawki, starają się nawet żyć trochę na uboczu, wtopić w resztę otoczenia, zainteresowani wyłącznie wszystkim bezpośrednio związanynym z ich gatunkiem, sprawą najważniejszą jest zachowanie pamięci o swojej rasie i przekazywanie tradycji z pokolenia na pokolenie, by nie uległy zapomnieniu.
To nie było moje pierwsze spotkanie z tą autorką, to należy do Melancholii sukuba i jeżeli miałabym porównywać te dwie serie, to z czystym sercem mówię, że Akademia wampirów jest lepsza pod wieloma względami, przede wszystkim jest tutaj więcej akcji, postacie działają, a nie użalają się nad sobą bez końca. Oceny celującej jednak nie dam, mam wrażenie, że autorka w tej części raczej się rozgrzewała i przygotowywała czytelnika na następne przygody.

Ocena: 5/6  bardzo dobra

"Vampire Academy" - Richelle Mead; wyd. Nasza księgarnia 2010, 335 stron; literatura amerykańska, przekład - Monika Gajdzińska; tom 1 serii Akademia wampirów

niedziela, 13 lutego 2011

Klan wilczycy/El clan de la loba - Maite Carranza

Od tak dawna chciałam przeczytać tę książkę, że po pewnym czasie już nawet o niej zapomniałam.Jednak wraz z pierwszymi stronami to dawne uczucie powróciło i tak melancholijnie dość zaczęłam przygodę z Wojnami czarownic.
Anáid kąpie się się w blasku księżyca i tańczy w wiosennym deszczu, a wszystko w towarzystwie swojej matki - ekstrawaganckiej, pięknej, nieco egoistycznej Selene. Mimo to życie czternastoletniej Anáid nie jest łatwe, w szkole wyzywana od "karlicy cotowszystkowie", nigdy niezapraszana na przyjęcia, samotna i brzydka, wspominająca czasy za życia jej ukochanej babci Demeter. Czy będzie jej łatwiej, kiedy matka nagle zniknie, a w domu zacznie roić się od czarownic? Co to za tajemnice skrywała rudowłosa Selene i z jakiego powodu to zrobiła? Nic nie jest takie, jakie wydaje się być. Czarownicom z klanu Omar brakuje powoli kryjówek przy zuchwałości okrutnych Odish - bardzo wszystkich zastanawia, dlaczego stały się tak silne i pewne siebie.
Chyba najbardziej podobał mi się klimat tej książki, który moim zdaniem jest przedstawiony w absolutnie niesamowity sposób  - powietrze znad Pirenejów, romańskie kościoły i doliny, a potem jeszcze Taormina na Sycylii wraz z zapachem lawendy, tymianku i jałowca, a wszystko to jest tłem dla tajemniczych konwentów, legend, duchów, szalonych tańców przy zatokach i różniastych magicznych zbrodni. Oczywiście wolałabym, żeby było mroczniej,ale bez tego zostałam oczarowana stylem Maite Carranzy. 

"Nie walcz z bólem ani hałasem, one są częścią ciebie. Nie odrzucaj ich, odczuwaj ból, oddychaj głęboko, wsłuchuj się w dźwięki, jakie rozbrzmiewają w twoim wnętrzu. Zaakceptuj je i połącz w jedno"

"Klan wilczycy" jest odskocznią od wszystkich paranormalnych romansów. Rzadko kiedy przewinie się jakaś męska postać, tutaj mamy do czynienia z kobietami znającymi swoją wartość, silnymi, samowystarczalnymi, dla których mężczyzna był jakimś tam krótkim epizodem w dawnym życiu. W razie problemu albo zwołujesz konwent, albo bierzesz sprawy w swoje ręce, kiedy gnuśniejesz i napada cię uczucie apatii, to oznacza, że pozbawione skrupułów Odish rzuciły na ciebie urok zwany "kloszem". Wszystkie czarownice pojawiające się w książce mają swoje oryginalne cechy, są barwne i z charakterkiem,momentami czułam się, jakbym znajdowała się obok nich i gotowała potrawkę z królika. 
Na szczególną uwagę czytelnika zasługują Valeria, mocno stąpająca po ziemi czarownica z "sercem na dłoni" oraz Selene, która wydaje się mieć wszystko czego pragnie, a jednak - nie jest idealna i nigdy nikt by o niej tak nie powiedział. Jak już napisałam wyżej, każda postać ma w sobie coś, z czym możemy się utożsamić, dzięki czemu powieść staje się dla nas odskocznią od rzeczywistości.

"(...) że czarownica tak roztropna, wyważona i rozważna jak Demeter miała siostrę pokroju Criseldy. Chociaż, jeśliby się tak dobrze zastanowić, Demeter już nie żyła, a Criseldzie...jakoś się udawało"

Co mogę ogółem powiedzieć o tej pozycji? Jest to lektura magiczna, z klimatem i przede wszystkim ogromnie przyjemna. Mimo że jestem już trochę "za stara" na taką książkę i zakończenie nie zrobiło na mnie szczególnego wrażenia bardzo się przy niej zrelaksowałam, a co więcej, mam straszną ochotę na kupno kolejnej części.


Ocena: 5/6 - bardzo dobra

"El clan de la loba" - Maite Carranza; wyd. Jaguar 2008, 378 stron; literatura hiszpańska, przekład - Marcin Sarna; tom 1 serii Wojna czarownic/La guerra de las brujas
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...