niedziela, 27 marca 2011

Wschodzący księżyc/Full Moon Rising - Keri Arthur

Riley Jenson jest przypadkiem dość osobliwym - wilkołakiem z domieszką wampirzych cech. Skrywa ten sekret od wielu lat wraz ze swoim bratem bliźniakiem, Rhoan'em, u którego dominuje wampirza natura. Riley na co dzień pracuje w biurze Departamentu Innych Ras w Melbourne i stara się wieść spokojne życie, w miarę możliwości oczywiście, udawanie, że jest się wilkołakiem czystej krwi może być czasem skomplikowane. Tym bardziej, że Rhoan przebywa na misji dłużej, niż to konieczne, a przed ich domem pojawia się nagi wampir. Czy zbliżają się kłopoty? Najwyraźniej tak. W biurze aż szumi od podejrzeń w sprawie zaginięć, w dodatku pozostał tylko tydzień do pełni księżyca, który rozpala w Riley gorączkę i pożądanie.
Moja pierwsza obawa - że zostaniemy zaatakowani, wręcz zmieceni z powierzchni ziemi wirem intryg, brutalnych morderstw, porwań czy przeróżnych kłopotów głównej bohaterki, całe szczęście się pomyliłam, ponieważ autorka zachowała stosowny umiar i  z wyczuciem rozbudowuje historię, a także wizję futurystycznej Australii. Tak, chyba najbardziej podobało mi się właśnie to, że nie znajdujemy się już w XXI wieku,  wilkołaki i wampiry wyszły z ukrycia, a ludzie zdają sobie sprawę z ich obecności. To było wręcz idealnym posunięciem; wszelkie informacje są dawkowane, więc w każdej chwili możemy dowiedzieć się czegoś nowego o przedstawionym świecie i nowych regułach.
Riley, jako połączenie wilkołaka i wampira nie wzbudziła mojego entuzjazmu na początku, przecież te rasy są odwiecznymi wrogami, do czego (nie bez powodu) zdążyłam się już przyzwyczaić. A tutaj spotkała mnie mała, a jednak znacząca niespodzianka, ponieważ u Riley dominuje wilcza strona. Wtedy zorientowałam się, że jej mieszane pochodzenie to zarówno dar jak i przekleństwo - w Australii każdy tylko czeka na znalezienie tak wartościowego i utalentowanego pracownika. Poza tym Riley z umiejętnościami obu ras jest o wiele bardziej barwna i ciekawsza, a jej przygody nabierają pikanterii.
Nasza pół-wilkołaczyca musi znaleźć osoby godne zaufania, szczególnie teraz, gdy życie jej i brata staje w niebezpieczeństwie. My w tym czasie poznajemy przeróżne osobistości -  szarmancki i niebezpieczny Quinn, wraz z aroganckim Talonem i odważną Riley przyciągali mnie do książki. Na uwagę zasługuje także Misha, którego po prostu trzeba poznać, ponieważ jest to postać dość zróżnicowana. W stosunku do reszty pozostałam obojętna i mam nadzieję, że psychologia postaci będzie lepiej dopracowana w następnych tomach.
Bardzo denerwowało mnie to, że autorka postanowiła osadzić akcję w takim a nie innym okresie - dopełniający się księżyc i wspomniana wyżej gorączka wśród wilkołaków. Przez ciało Riley nieustannie przechodzą dreszcze, ciągle ma ochotę na seks i narzeka, jak to moc księżyca całkowicie ją pochłania, to było niesamowicie drażniące momentami nie tylko dla mnie, ale dla głównej bohaterki również. Czasem nie mogłam odróżnić jej prawdziwych uczuć czy myśli, od tych wywołanych nadchodzącą pełnią.
Keri Arthur pozostawiła sobie mnóstwo furtek, które z pewnością wykorzysta w kolejnych 8 tomach. Napisała książkę przyjemną, ale nie bez wad, zastanawiam się nawet, jakie pomysły na seks będzie miała w kolejnych przygodach Riley, bo momentami było to nużące i aż nieprawdopodobne. Ofiarą miłosnych uniesień mógł zostać każdy, trochę kojarzyło mi się to z losowaniem - 'Teraz ty!'

"-Zgadza się, ale wyczytałam to z wyrazu jego twarzy...
-Wampir taki jak Gautier pozbawiony jest wyrazu twarzy."

Ocena: 4/6 w porządku

"Full Moon Rising" - Keri Arthur; Instytut Wydawniczy Erica 2011, 438 stron; literatura amerykańska, przekład - Kinga Składanowska; 1 tom serii Zew nocy/ Riley Jenson Guardian1
Za książkę dziękuję Instytutowi Wydawniczemu ERICA

*Brawa dla wydawnictwa za tak cudowną okładkę i za to, że nie zdecydowali się wziąć oryginalnej, bo jest obrzydliwa.

sobota, 19 marca 2011

Dziedzictwo mroku/The Dark Divine - Bree Despain

Uwielbiam książki, które są lekkie, a w dodatku przyjemne, z dobrze rozbudowaną historią i bohaterami - idealne połączenie według mnie, nie musimy się nawet wysilać, by czerpać rozrywkę z lektury.Właśnie dlatego gatunek paranormal romance stał się tak popularny, każdy z nas ma ochotę na coś lekkiego od czasu do czasu. Rzecz jasna, często zdarzają się gnioty, może nawet częściej, niż w innych gatunkach, ale zawsze warto sprawdzić.
Grace Divine, ambitna uczennica liceum plastycznego W Rose Crest musi zachowywać się tak, jak na córkę pastora przystało, czyli stosować się do zasad. Jej rodzina, która może być tylko wzorem dla innych wyraźnie coś ukrywa, jednak Grace nie przeszkadzałoby to tak bardzo, gdyby nie nagły powrót przeszłości - w szkole spotyka Daniela Kalbi'ego, odmienionego przyjaciela z dawnych czasów. Rodzice Grace z bratem Jude'm na czele nie chcą słyszeć nawet o jego powrocie, a Daniel niewątpliwie potrzebuje pomocy. Czy ktoś wyjawi Grace prawdę? Może będzie musiała wziąć sprawy w swoje ręce? Rodzinne obiady stają się nieprzyjemną koniecznością, a główna bohaterka łamie podstawową zasadę - ma czelność ukrywać swoje sekrety.
W książce enigmatyczna atmosfera jest aż namacalna, zewsząd otaczają nas tajemnice bohaterów, a my wcale nie czujemy się zmęczeni, przeciwnie - zamiast prosić o haust świeżego powietrza angażujemy się w historię. Bree Despain stopniowo ujawnia elementy układanki, widać, że bawi się wykreowaną przez siebie opowieścią i chce sugestywnie przedstawić czytelnikowi swoje wizje. Starannie łączy przeszłość z teraźniejszością, dzięki czemu nie można się wręcz oderwać od książki.
Grace żyje w rodzinie głęboko wierzącej, gdzie sekrety są czymś niedopuszczalnym; od dziecka wpajano jej, że nie wolno ich dochowywać. Wiecznie oceniana przez pryzmat ojca pastora, nie może pozwolić sobie na błędy. Jest jednak na tyle inteligentna, że potrafi dostrzec zakłamanie kryjące się pod wszystkimi "wspólnymi obiadami", "rodzinną atmosferą" i zaczyna pytać krewnych o dość niewygodne sprawy, sprawy, których wcześniej skutecznie unikano. Mogę więc powiedzieć, że Grace sprawdza się jako główna bohaterka i nie irytowała mnie znowu tak często, co jest dużym plusem; w "Dziedzictwie mroku" mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową.
Daniel Kalbi jest chyba najlepiej dopracowaną postacią książki, z bagażem doświadczeń i niezwykłym talentem malarskim od razu wzbudził moją ciekawość. Pokochałam go także za to, że subtelnie kusi Grace do złego, namawia do złamania zasad jej konserwatywnej rodziny. Sposób, w jaki autorka krok po kroku odnawiała ich relacje tylko dodaje zalet książce. 
Pomysł na fabułę został bardzo dobrze wykorzystany. Styl Bree Despain i urzekające opisy zdecydowanie wyróżniają tę książkę w gatunku paranormal. Na pewno pod koniec autorka trochę się pogubiła, miałam wrażenie, że zaplątała się we własnej sieci, jednak ten minus nie potrafi zatrzeć dobrego wrażenia. 
Z przyjemnością sięgnę po kolejny tom o tytule "Łaska utracona", tak wiele spraw zostało pod znakiem zapytania! Wszystko rozwiązało się, a jednocześnie bardziej pogmatwało - dlatego bardzo cieszę się, że będzie można wkrótce przeczytać tom drugi. Polecam, naprawdę warto, może nie jest to lektura wyższych lotów, ale jej zadaniem jest dostarczyć czytelnikowi rozrywki, co robi w sposób więcej niż dobry. 


Ocena: 5,5/6 rewelacja 


"The Dark Divine" - Bree Despain; wyd. Galeria Książki 2010, 435 stron; literatura amerykańska, przekład - Agnieszka Fulińska; 
Za książkę dziękuję wydawnictwu Galeria Książki

wtorek, 8 marca 2011

Magia kąsa/Magic bites - Ilona Andrews

Jak widać, nasza technika ciągle się rozwija, pozbywamy się tego, co naturalne, żeby postawić w tym miejscu piękny apartament, czy kolejny hotel, starsi ludzie w sklepach nie raz przeżywają szok na widok  nowych technologii, choć szczerze powiedziawszy, widząc niektóre wynalazki nawet ja zastanawiam się (i to często), czy to wszystko ma swoje granice.Czy kiedykolwiek nastąpi taki czas, że ludzie nagle przestaną drążyć, przestaną odczuwać chęć poznania coraz to większych i niebezpiecznych sekretów świata. Chyba nawet nie powinni, człowiek jest stworzony do tego, by się rozwijać, lecz co w przypadku, kiedy przyjdzie coś o wiele potężniejszego niż ludzka technologia i zawładnie wszystkim tym, bez czego do tej pory nie mogliśmy się obejść? A jeśli będzie to magia, którą teraz wielu z nas chciałoby w końcu dostrzec?
Takie rozważania pojawiły się w mojej głowie po mniej więcej 50 stronie, jednak pozwoliłam autorom książki (Ilona Andrews to w istocie duet pisarski) odpowiedzieć za mnie.
Magia pojawiła się na świecie. W przypływach i odpływach "pożera" pozostałości królujących kiedyś nad nami betonowych wieżowców, największe skupisko dawnych olbrzymów, właściwie niedaleko zrównanego z ziemią koncernu CocaColi nazwane zostało Zaułkiem Jednorożca i spotkacie tam raczej podejrzanych typów z równie podejrzaną przeszłością, a nie eleganckiego pana prezesa. Kate Daniels jest najemnikiem Gildii, mimo że ze swoim doświadczeniem mogłaby spokojnie urzędować na całkiem niezłym stanowisku w innych, ważniejszych instytucjach. Nagle dowiaduje się, że jej opiekun został brutalnie zamordowany - teraz przyda się każda informacja, trzeba odnaleźć zabójcę i sprawić, by gorzko pożałował.
Moje oczekiwania co do tej pozycji były jasne, chyba nigdy nie byłam równie konkretna - miało być niebezpiecznie, tajemniczo, groźnie, z odpowiednią domieszką humoru i oryginalności, wszystko dostałam pod postacią tej książki. Już sama historia i konstrukcja świata są niezwykle interesujące, a gdy pojawiają się jeszcze dynamiczni bohaterowie, to wtedy szykuje się prawdziwa uczta czytelnicza. 
Kate Daniels - główną bohaterkę i zarazem narratorkę opowieści cenię przede wszystkim za  niezwykłą naturalność w zachowaniu, nie dostrzegłam w niej kobiety z problemami osobowościowymi, która za wszelką cenę musi udowodnić każdemu swoją wartość, dzięki czemu wydaje nam się wiarygodną postacią, a czytelnik potrafi docenić jej zaangażowanie i trud wiążące się z tym męskim zawodem, krótko mówiąc - godna zaufania przyjaciółka, osoba, która popełniła w życiu wiele błędów, lecz za każdym razem potrafiła odbić się od dna i dogonić przeciwników. Mimo że Kate na co dzień obraca się głównie w towarzystwie mężczyzn, tym razem nie zabraknie i kobiecych postaci, pojawił się nawet mały, polski akcent.
Klarownie zarysowane charaktery naszych postaci, oraz skomplikowany system rządzący rzeczywistością Kate wyróżniają tę pozycję na tle innych książek fantasy, całości dopełniają plastyczne opisy walk, relacji panujących w danych środowiskach, oraz wiele, wiele innych składników składających się na kawał dobrej literatury.
Książkę mogę z czystym sercem polecić każdemu, to aż wstyd nie poznać tak wspaniałych postaci towarzyszących naszej bohaterce w śledztwie, a szczególną uwagę zwróćcie na pewnego przywódcę Zmiennokształtnych i jego Gromadę.

"Pozwól, że przedstawię sobie was nawzajem - powiedział strzygoń - To jest obecnie mój najstarszy syn. Nazwałem go Aarg. Aarg, to jest przyszły obiad. Przyszły obiedzie, to Aarg"


Ocena: 5,5/6 rewelacja

"Magic Bites" - Ilona Andrews; wyd. Fabryka Słów 2010, 438 stron; literatura amerykańska, przekład - Anna Czapla; tom 1 serii o Kate Daniels/ The Kate Daniels Series

niedziela, 6 marca 2011

Moja biblioteczka (ciągle doskonalona)

Zostałam zaproszona przez Lenalee do zabawy, dzięki ;) I tak miałam zamiar pokazać moją biblioteczkę, kiedy uzupełniłabym wszystkie serie, a u mnie na razie to tak pierwszy tom, drugi tom jakiegoś cyklu, więc nawet nie ma po co ukrywać tego chaosu poniżej :D Powiem nawet, że moja biblioteczka domowa dopiero nabiera należytego kształtu. Każde zdjęcie można powiększyć

Ta półka jest taka najbardziej reprezentacyjna i uporządkowana. Najbardziej dumna jestem z tej na górze i na dole, bo na tej pośrodku panuje kompletny misz masz.
Do tej półki muszę koniecznie kupić Kruchą wieczność Melissy Marr, a co do GONE, to cały czas zastanawiam się, czy kupować kolejne części, może lepiej oszczędzać miejsce na inne? Nie mam pojęcia :P
Kolejna ulubiona półka, ostatnia na razie. Tutaj muszę uzupełnić książki A.Bishop (reszta Trylogii Czarnych Kamieni), Jaye Wells (Mag w czerni), Nalini Singh (Pocałunek archanioła) Libby Bray (Studnia wieczności) i brakuje mi także 3 tomu Wojen Świata Wynurzonego. Co do Wezwania to nie wiem, czy tracić pieniądze na kolejne tomy, bo pierwszy średnio mi się podobał.Na zdjęciu jest także Dom nad rozlewiskiem" ale nawet nie zaczęłam tej książki i nie wiem, czy kiedykolwiek to zrobię.  
Tutaj dominuje Andrzej Sapkowski zdecydowanie, ciesze się, że mam jego książki na półce, do wielu fragmentów wciąż wracam. Reszta w towarzystwie AS'a jeszcze czeka na przeczytanie, jeżeli spodoba mi się pan Wegner, to z pewnością uzupełnię kolekcję o drugi tom Opowieści z meekhańskiego pogranicza ;)
No i jako taki porządek się kończy - reszta półek to czysty bałagan. Tej powyżej nawet całą seria Opowieści z Narnii nie pomaga, dalej jest tutaj istny koszmar. Stąd koniecznie muszę coś zrobić z Nefilim oraz Mroczną nocą, by mieć miejsce na serię o Kate Daniels, jak widać, na razie mam pierwszy tom.
No i ostatnia półka, tutaj jest pomieszane kompletnie fantastyka, paranormale, obyczajówki, tam jakiś horror też się znajdzie, wszystko. Ale ładniej zrobi się kiedy wreszcie oddam/sprzedam komuś znienawidzone Wizje w mroku, może też i Gildię magów (3 tom podobno jest całkiem dobry, ale nie mam zamiaru męczyć się z Nowicjuszką, żeby może dojść do najlepszego, szkoda czasu), uzupełnię serie od Richelle Mead (AW) i Rachel Caine (Nieznana)
To tyle na razie, jeżeli kogoś może ciekawią moje zbiory to klika i po sprawie. Moim marzeniem zawsze była jedna, wielka półka, ale niestety, muszę cieszyć się tym, co mam ;)

czwartek, 3 marca 2011

Jestem Numerem Cztery/I Am Number Four - Pittacus Lore

Zarówno książka jak i jej ekranizacja to nowości, więc ja (jak przystało na miłośnika książek) dla porównania przetestowałam obie rzeczy. Jak wrażenia? Wszystko opiszę w dzisiajszym, takim luźniejszym poście.
Planeta Lorien świetuje, wszędzie fajerwerki i radość, nastała przecież ta dwutygodniowa pora roku, kiedy oba księżyce pojawiają się po przeciwnych stronach horyzontu. Wszystko kończy się jednak katastrofą - Modagorczycy postanowili zaatakować, zniszczyć obcą planetę, tak jak zniszczyli własną.
Dziewięcioro obdarzonych Dziedzictwem wraz ze swymi Stróżami osiedlają się na Ziemi. Ze względu jednak na urok rzucony w dniu opuszcznia rodzimej planety muszą się rozststać - póki żyją osobno, Modagorczycy mogą ich zabić tylko w kolejności numerów.
Głownym bohaterem jest Czwórka - chłopak, który puścił Lorien w wieku 4 lat. On i jego Stróż Henri prowadzą koczowniczy tryb życia - gdy pojawia się chociaż cień zagrożenia uciekają w poszukiwaniu nowej kryjówki.
John pragnie stabilizacji, której na próżnodoszukiwać się w jego sytuacji - najdłuższy pobyt trwał 9 miesiący na Florydzie, gdzie ukrywał się jako Daniel Jones. Cała historia zaczyna się epilogiem, z którego dowiadujemy się, że Numer Trzy został unicestwiony - wiadomo, kto jest następny. Daniel więc przybiera więc nowe imię - John Smith i ucieka z Henrim do Paradise w stanie Ohio. Tam John chcąc zachować pozory normalności i choć przez chwilę poczuć się jak zwykły nastolatek rozpoczyna naukę w pobliskiej szkole, gdzie spotka kogoś, dzięki komu odzyska wiarę w lepszą przyszłość.
Książka jest przyjemna, a sam pomysł na fabułę sam w sobie jest niezwykle ciekawy. Fakt, do książki podeszłam z ogromnym podekscytowaniem, ale strona po stronie te uczucia po prostu zanikały, by znowu powrócić dopiero pod koniec - autorom (pod przezwiskiem Pittacus Lore kryje się dwóch panów) wizja nastoletniej miłości przysłoniła wszystko inne, odnoszę nawet wrażenie, że przez to zaniedbali główną koncepcję fabularną.
Przez połowę książki nie dzieje się kompletnie nic, wygląda to mniej więcej tak - Henri zrobił kawę, spotykam się dzisiaj z Sarą, poszedłem do Sary, zadzwoniłem do Sary, wziąłem prysznic, jedynymi ciekawymi przebłyskami to treningi naszego bohatera, albo opowieści z czasów przed wojną.
Kolejny minus to konstrukcja postaci Henriego i Johna, ten pierwszy zachowuje się sztucznie, w moim odczuciu nie miał nic wspólnego z pokrzywdzonym człowiekiem, z kimś, kto stracił tak wiele. Drugi bohater jest kolejną ofiarą autorów, jak już wspomniałam, za bardzo skupili się na wątku miłosnym - nie wiemy jak wygląda John (chyba, że wystarczą nam informacje o bicepsach i atletycznej budowie ciała), czego nie można powiedzieć o jego dziewczynie, trudno zapomnieć, opisy jej urody pojawiają się za często.
Książka w moim odczuciu jest taka sobie, nie jest bardzo dobra, ale też nie zasługuje na spalenie, końcówka tego tomu może wywołać dreszcz i nie mogę się doczekać, gdy spotkamy resztę Numerów, czuję, że wtedy to dopiero się rozkręci.
Film (chociaż mówię to z ciężkim sercem) jest o wiele, wiele lepszy i już zalicza się do moich ulubionych, neutralizuje po prostu wszystkie wady książki, z chęcią obejrzałabym go jeszcze raz, ech, co za czasy! Żeby film był lepszy od książki? Kosmos.
Przeczytałam taką plotkę na jakimś portalu, że jednak nie będzie sequelu do tego filmu, no cóż, z jednej strony mnie to cieszy, a z drugiej nie - film jest fantastyczny według mnie, lecz gdyby ta plotka okazała się prawdą, Alex Pettyfer (w filmie John Smith) mógłby się skupić na czymś innym ;) - nie od dziś wiadomo, że dostał propozycję roli Jace'a Lightwooda w ekranizacji Darów Anioła, a ja trzymam kciuki, by się zgodził :)
Teraz obżeram się na całego pączkiem z adwokatem, mniam, mam nadzieję, że sobie nie żałujecie raczej :d
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...